---Sydney---
Spojrzałam w górę na rozszalałe, twarde kopyta. W wyobraźni już słyszałam dźwięk pękającej czaszki. Sama się o to prosiłam. Ogarnął mnie niezwykły spokój. Teoretycznie dziwne... Ludzie boją się śmierci tylko, kiedy jest odległa. A gdy zagląda w oczy są... jesteśmy spokojni. Kopyta zaczęły opadać, a ja zamknęłam oczy, szykując się na najgorsze. Wtedy poczułam, że coś łapie mnie za ramiona. Otworzyłam oczy. Nie kucałam już w boksie rozszalałego konia, a tkwiłam w uścisku Nialla, którego zostawiłam przed stajnią. Musiał usłyszeć mój krzyk.
-Co... Co się z nią stało?!- spytałam, kiedy odzyskałam głos.
-Sid, nie powiedziałem ci wszystkiego- chłopak spuścił wzrok.- Kiedy auto wybuchło, nie straciłem przytomności... Strażacy zaczęli wyciągać klacz z przyczepy. Ona zwariowała. Rzucała się we wszystkie strony. Obraz nędzy i rozpaczy... Omal nie stratowała tych ludzi. Ratownicy medyczni z karetki musieli ją na szprycować wielką dawką środków uspokajających dla ludzi. Po kilku zastrzykach Vervada ledwo stała na nogach. Mogła zostać bezpiecznie przetransportowana do kliniki weterynaryjnej. Ale środki przestały działać, a weterynarz uznał za niehumanitarne trzymać ją cały czas na uspokajaczach. Bałem się ci powiedzieć o tym wcześniej i omal cię tym nie zabiłem. Przepraszam...
-Rozumiem cię... Oczywiście nie jestem zła- uśmiechnęłam się.- Nie pierwszy raz znalazłam się w nieodpowiednim miejscu i czasie. A koń nie raz mnie tak załatwił. Chociaż nigdy nie wyglądało to tak niebezpiecznie... Długo ona ma tu zostać?
-Kilka tygodni. Oprócz jej psychiki ucierpiało też ciało.
Wtedy tu wrócimy, pomyślałam.
---Tydzień później---
Sophie wyszła ze szpitala. Wreszcie mogłam spędzić z nią trochę czasu, porozmawiać. Ostatnio miałyśmy na to czas jeszcze w wakacje, zanim poznałyśmy chłopaków. Potem zaczęło się to komplikować. Ale tym razem Soph zachowywała się jakoś dziwnie... Nie wiem, co w jej zachowaniu wzbudziło moje podejrzenie. Może to, że nie odstępowała nas na krok: mnie i Harry'ego. Zawsze była towarzyska, ale teraz aż do przesady. A przede wszystkim chciała mieć nas oboje przy sobie. Kiedy siedziała w salonie z Harrym, ja postanowiłam zostawić ich samych. Pod pretekstem nakarmienia koni wyszłam z domu. Sophie jasno dała mi do zrozumienia, że albo wszyscy idziemy, albo wszyscy zostajemy. Usiadłam na kanapie, czekając, żebym mogła wypytać o to przyjaciółkę, kiedy zostaniemy sam na sam. Nie trwało to długo, bo po jakimś czasie Hazza musiał wyjść do łazienki. Sophie chętnie poszłaby z nim, ale ja niekoniecznie, więc zostałyśmy w salonie.
-Co się stało, Sophie?- spytałam patrząc przyjaciółce w oczy.
Spuściła wzrok.
-No... bo- zająknęła się.- Bo boję się, że ten morderca tu przyjdzie...
Spojrzałam na Tori i Egri leżące na dwóch miękkich fotelach na przeciwko nas. Miała ochronę psów. Do tego wystarczyło by jej towarzystwo jednego z nas. To w połączeniu z tym, że Soph na mnie nie patrzyła i jąkała się pozwalało mi stwierdzić, że przyjaciółka mnie okłamuje, albo powiedziała mi tylko część prawdy.
-Ale wybrnęłaś- skwitowałam ironicznie.
-Ja nie kłamię!- widocznie się zdenerwowała, ciężej oddychała.
-Tego nie powiedziałam... Jednak coś przede mną ukrywasz. Powiesz mi co?
- Nie. Nie mogę... Zrozum!
- Ależ Sophie! Jeśli jesteś w niebezpieczeństwie musimy o tym wiedzieć. Może uda nam się ci pomóc.
-Nie mogę- powtórzyła. Odwróciła głowę, najpewniej po to, żebym nie zobaczyła łzy spływającej po jej policzku.- Wiesz, że zrobiłabym dla ciebie wszystko. Mogłabym poświęcić własne życie, by ratować twoje. Po prostu mi zaufaj, Sid. Gdybym ci powiedziała, co się stało, zginęłabyś. Chociaż...
Zamilkła, bo do pokoju wszedł Harry, a ja zaklęłam pod nosem. Cóż... później spróbuję powrócić do tej rozmowy. Ale postanowiłam coś zrobić. To niedopuszczalne, by Soph była tak zastraszona.
Postanowiłam zostawić psy i konie w domu i mimo dezaprobaty przyjaciółki pojechać samochodem na miasto.
***
Naturalnie potrzebowałam kogoś do ochrony Sophie, mogącego jednocześnie jej prześladowcę wsadzić do więzienia. Postanowiłam wynająć prywatnych detektywów. Pieniądze nie grają roli, a moja przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie. Zaparkowałam samochód i weszłam do biura detektywistycznego. Zobaczyłam tam dwójkę ludzi (kobietę i mężczyznę) najwyżej po trzydziestce.
-Dzień dobry- powiedziałam.- Jestem Sydney Fox. Nie byłam umówiona, ale mam bardzo ważną sprawę.
-Oczywiście- powiedział mężczyzna.- Mam na imię Thomas, a to- wskazał kobietę- moja partnerka Martha. Słuchamy, o co chodzi?
Opowiedziałam im całą historię.
-Dobrze- odparła Martha.- Myślę, że najlepiej będzie jak ja pójdę z tobą, żeby mieć na oku twoją przyjaciółkę. A mój kolega zajmie się śledzeniem jej prześladowcy- po tych słowach zwróciła się do swojego partnera:- Co ty na to, Thomeczku? (dopisek autorki: Trochę spolszczone, ale te imiona stworzyłam od polskich [kto ogląda ,,Malanowskiego i partnerów" wie o czym mówię], a tak brzmi lepiej i mniej oficjalnie. (: )
-Mi pasuje. No to jesteśmy w kontakcie- schował do kieszeni komórkę, wziął ze stolika coś, co być może było kluczykami od samochodu i wyszedł.
-Masz samochód, czy wziąć służbowy?- spytała Martha.
-Mam, proszę pani- potwierdziłam nieśmiało.
-Jaka pani? Mów mi Martha.
-Ok. Długo zajmie wam... to co chcecie zrobić? -spytałam.
-Nie wiem. Miejmy nadzieję, że nie, ale niestety będziemy musieli poczekać aż były chłopak twojej przyjaciółki znów zechce ją zaatakować. Może brzmi to trochę brutalnie, ale będziemy w pobliżu, więc nikomu nic się niestanie.
-A... ile to może kosztować? To znaczy pieniądze nie grają roli, ale tak orientacyjnie ile?
-Nie mogę ci teraz powiedzieć. Każda sprawa jest inna, a poza tym nie rozmawiaj o tym ze mną. Rozliczysz się z naszym szefem.
Weszłyśmy do samochodu i ruszyłyśmy.
-Twoim szefem jest Thomas?- spytałam.
-Chciałby!- Martha wybuchnęła śmiechem.- Nie... Nasz szef jest tak ciężko chory, że musiał wziąć sobie urlop. Pierwszy od 20 lat pracy teraz w naszej agencji, a wcześniej w policji. My jedynie prowadzimy sprawę, ale zapłacisz jemu.
-Oczywiście.
Jechałyśmy teraz jedną z rzadziej uczęszczanych uliczek. Nagle przednia szyba zamieniła się w proch i rozsypała dookoła. Zamarłam, nie wiedząc, co się dzieje. Na szczęście Martha była na tyle przytomna by zareagować. Siedząca obok mnie pani detektyw nacisnęła hamulec i krzyknęła:
-Padnij!!!
Odpięłam pas w samochodzie i skuliłam się na podłodze wystarczająco, by moja głowa nie wystawała. Po chwili poszły jeszcze boczne szyby, a na końcu tylna. Spojrzałam przerażonym, pytającym spojrzeniem na Marthę.
-Strzelają do nas- wyjaśniła.
----------------------------------Każda miłość jest pierwsza.Nieważne, czy rzeczywiście jest pierwsza,druga czy dziesiąta, zawsze stawia nas w obliczu nieznanego.Paulo Coelho
Przepraszam, że notka jest tak krótka, ale nie mam weny. Na szczęście Soph napisała świetną notkę, więc mam nadzieję, że po jej przeczytaniu, moja nie zostawi aż takiego niedosytu. Jeśli doszliście aż tutaj przez te moje bazgrołki, to thank You very much. *-;
świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńTo jest świetne!
OdpowiedzUsuńO maj goszys! Kto do nich strzela?!
Nie jesteś lamom, więc niestety nie mogę użyć lamopati :(
;D
Nie mogę doczekać się następnego :)
http://please-help-me-i-love-you.blogspot.com/
http://from-hatred-to-love.blogspot.com/
Boski *__* Teraz zamiast opowiadania to się robi jak kryminał :DD Świetnie piszesz i mam nadzieję, żę niedługo pojawi się następny rozdział :))) Powodzenia w pisaniu - Jula ♥ ;*
OdpowiedzUsuń