poniedziałek, 31 grudnia 2012

Rozdział 29 cz.1

--Liam--
Co ja kurde odstawiam? A Dan?
-Zayn skończmy to. Zranimy tylko wszystkich wokół-powiedziałem ledwo nad sobą panując.
-No i co? Liam zrozum. Jesteś dla mnie ważny-powiedział cicho odsuwając się. Przyglądałem się mu w ciszy. Zaczęło mi się już mieszać w głowie. Sophie, Danielle, Zayn.. Nie chcę być takim dupkiem! Dlaczego wszystko się tak poplątało?
-Daj szluga-powiedziałem bezbarwnym głosem. Zayn podał mi papierosa i zapalniczkę.
-Od kiedy palisz?-zapytał zdziwiony
-Nie palę. Muszę jakoś odreagować-odparłem zaciągając się mocno.
-Ona nie musi o tym wiedzieć-powiedział
-A co jak się dowie?-zapytałem niezdecydowany
--Sophie--
-Chciałbym jechać dzisiaj do chłopaków. Zapytać co ostatnio robili i pogadać trochę. Pojedziesz ze mną?-zapytał Harry
-A mógłbyś  zawieść mnie do Mon? Dawno z nią nie rozmawiałam. Ty byś się spotkał z chłopakami a ja z nią.
-No dobrze, ale to by oznaczało długi czas rozłąki-wymruczał smutno
-Ze trzy godziny? To ma byś długi czas? Kiedyś tylko tyle się widzieliśmy-zaśmiałam się
-I to było  o dwadzieścia jeden godzin za mało-odparł całując mnie.
--Monica--
-Soph!-zapiszczałam widząc przyjaciółkę w drzwiach mojego mieszkania. W tej chwili nadbiegł Louis.
-Siostrzyyyyyczka!-wrzasnął i rzucił się na nią zwalając ją z nóg. Zaczęłam się śmiać. Harry przed którym się  wywalili przez chwilę stał zaskoczony. Po chwili jednak również zaczął się śmiać.
-Loooou duszę się!-wychrypiała Soph-Znowu!
-Taki nasz zwyczaj! Dobre przywitanie to takie kiedy ty się dusisz-powiedział mój chłopak puszczając ją i pomagając jej wstać
-Taki jesteś? Poproszę kiedyś Hazzę żeby ci takie przywitanie przygotował-pokazała mu język
-Zawsze do usług!-powiedział Harry salutując.
-I ty Brutusie przeciwko mnie?-powiedział nisko Louis wlepiając w niego wzrok
-Oczywiście!-powiedział.
-Harry lepiej już jedź-powiedziała Sophie gdy tylko udało się jej przerwać śmiech
-Wyganiasz mnie?-Harry zrobił słodkie oczka
-Tak-powiedziała Soph pocałowała go krótko i pomachała mu na pożegnanie.
-Cześć Harry!-powiedziałam-A  ty cezarze zostajesz
-Pa Hazzo!-Lou cmoknął go siarczyście w policzek po czym pobiegł za Sophie, która wyszła do kuchni
-Cześć wam!-krzyknął-Nie daj jej samej wracać-dodał szeptem-przyjadę
-Ok. Papa-powiedziałam i zamknęłam za nim drzwi. Usłyszałam jakieś brzdęki i śmiechy. Po chwili jednak skrzywiłam się na dźwięk tłuczonego szkła. Podążyłam do kuchni. Kiedy tam weszłam opadła mi szczęka.
-Jak.. Co wy?! Yyr!-wykrztusiłam z siebie-Byliście sami cztery minuty CZTERY!
Popatrzyli się po sobie zawstydzeni.
-Sprzątać, ale to już!-zarządziłam. Cała kuchnia była istnym pobojowiskiem. Wszędzie mąka i jajka. Na ziemi leżały najróżniejsze sztućce. I na samym środku podłogi rozbita na kawałki wielka salaterka.
-Cztery minuty-wykrztusiłam patrząc na tych brudnych przestępców. Stali tam skołowani i cali w mące i jakimś kolorowym proszku. I wtedy nie mogłam już powstrzymać śmiechu.
--Harry--
Po drodze postanowiłem wpaść po Tori. Powinna z nami mieszkać. Bo to przecież pies Soph. Zapukałem do drzwi willi. Otworzyła mi Sid.
-Harry! Wieki się nie widzieliśmy!-powiedziała przytulając mnie. Zdziwił mnie trochę jej entuzjazm. No bo minął tylko tydzień. Oddałem uścisk
-Hej Sid! Miło cię widzieć-odparłem szczerze.
-A gdzie Soph?-zapytała lekko zawiedziona dziewczyna.
-Pani Styles została w odwiedzinach u Monicy i Lou.
-Pani Styles?-ewidentnie była zdziwiona-NIALL!-wrzasnęła-Czy ja o czymś nie wiem?!
-O czym?-Niall, który właśnie nadbiegł był wyraźnie zdezorientowany. Wtedy spojrzał na mnie. I chyba zrozumiał. Spojrzenie Sid mówiło jasno ,,Jesteś trupem!"
-No tak mogłem zapomnieć ci o czymś wspomnieć-zaczerwienił się. Biedaczysko!
-Ja miałam być druhną JA! Zabiję was obydwóch!-wydarła się i rzuciła tym co akurat miała pod ręką w twarz Nialla. Był to wazon z kwiatami. Zdążył się uchylić, ale woda i tak się na niego wylała. Wazon z impetem uderzył w ścianę. Róże i reszta wody poleciały we wszystkie strony.
-Sid spokojnie! Ślubu jeszcze nie było!-powiedziałem szybko wyplątując okazałą róże z moich włosów. Sydney zamarła z figurką wycelowaną we mnie.
-Co?! To co ty piep*zysz o pani Styles?!
-Oświadczyłem się jej. Spokojnie jeszcze będziesz druhną!-próbowałem załagodzić sytuację
-I zgodziła się?
-Tak-uśmiechnąłem się zadowolony
-To jadę z tobą! Muszę się wszystkiego od niej dowiedzieć-to mówiąc zaczęła ubierać płaszcz i buty.
-Tori!-zawołałem. Po chwili nadbiegła suczka.
-Poczekaj jak zobaczysz ich dom!-powiedział Niall
-Dom? Dom?! Wiesz co? Jak wrócę to sobie pogadamy!-powiedziała patrząc na niego bykiem.
-To ja tu posprzątam-powiedział potulnie.
-Idziemy?-zapytałem
---Willa 1D---
Weszliśmy do środka naturalnie na chama. Po co mam pukać do swojego dawnego domu? Było dość cicho. No pewnie w końcu są we dwójkę.  Weszliśmy do salonu. To co zobaczyłem mocno mną wstrząsnęło. Zobaczyliśmy namiętne się całujących chłopaków. Usłyszeli nas i odskoczyli od siebie.
-------------
Tam tam tam tam :D
Gif dodam jak wrócę do Krakowa. ^^ nie będę nadwyrężać cierpliwości naszej Sydney
Papa :* miłego sylwestra

Ok oto gif *.* mrr



poniedziałek, 24 grudnia 2012

Rozdział 28 cz. 2

---Niall---
Wsiadłem przemoczony do drogiego, niedawno kupionego samochodu. Pojechałem do domu. Po drodze na każdym wieszałem psy. Trąbiłem i kląłem za każdym razem, kiedy ktoś zajechał mi drogę, a w drodze do mojego pokoju jeszcze nawrzeszczałem na Louisa.
Rzuciłem się na łóżko, nie mając ochoty nawet na zdjęcie mokrego, lodowatego ubrania. I tak już zacząłem kichać. Wziąłem do ręki komórkę. Musiałem jeszcze raz zadzwonić do Sid. Nie odebrała. Tym razem nie słyszałem nawet sygnału, od razu włączyła się poczta głosowa. Zamachnąłem się, żeby ze złości rzucić telefonem w ścianę, ale w ostatniej chwili się opanowałem. Chciałem jeszcze raz coś zobaczyć- SMS-y od Sydney. Wszedłem w folder z SMS-ami. Zobaczyłem dwie nieodebrane wiadomości od niej. Przeczytałem wcześniejszą:
Hej Niall!
Pamiętasz mój pomysł, o którym Ci kiedyś opowiadałam- ten z detektywami. :) Postanowiłam ich wynająć, a nie mogłam na Ciebie czekać. 
Wrócę za jakąś godzinę. 
Sid. :*
...i późniejszą:
Wszystko poszło dobrze, już wracam z Marthą (panią detektyw) do mojej willi. Za 10 minut dojadę, a Soph wreszcie będzie miała dobrą ochronę. 
Kocham Cię. :*
Sid.
To moja wina, uświadomiłem sobie nagle. Nie wiem jak to się stało, ale nie odebrałem tych SMS-ów, nawet nie zauważyłem, że przyszły. Nie odkładając telefonu wszedłem na internet zobaczyć tych detektywów. Trafiłem na dobre zdjęcie całej trójki. Jednego mężczyzny nie poznałem, kobieta obok niego to musi być Martha, ale ten trzeci... Przecież wczoraj go widziałem! To on chciał rozmawiać z dziewczynami.
---Thomas---
Jechałem drogą od willi dziewczyn, do naszego biura. Musiałem ją całą dokładnie obejrzeć. Coś przegapiłem, już ja się dowiem co. Później spróbuję namierzyć telefon Marthy. Jadąc leśną ścieżką zobaczyłem skręt w prawo. Ale dlaczego miałyby tam skręcać? To całkiem okrężna droga.  Wtedy zobaczyłem deski i pachołki leżące w krzakach. Czyżby ktoś zamknął tą główną, leśną drogę, a potem wszystko sprzątnął? Skręciłem w bok.
Gdy dojechałem do niewielkiej polanki aż wstrzymałem oddech. Stał tam samochód Sydney... a raczej to, co z niego zostało. Dookoła leżało szkło chyba z każdej szyby. Samo auto było doszczętnie spalone. Jedyne, co z niego zostało, to kilka części obudowy. Kopnąłem coś, co zalśniło w przebijającym się nad drzewami słońcu. Podniosłem to, co okazało się być łuską od pocisku.
Z duszą na ramieniu sprawdzałem wnętrze samochodu. Serce mi stanęło, kiedy zobaczyłem w nim kilka zwęglonych kości. Odetchnąłem, gdy zorientowałem się, że na pewno nie należą do mojej przyjaciółki ani naszej młodej klientki. Zobaczyłem też leżącą na ziemi butlę z benzyną, ale bez benzyny. Nowicjusze, prychnąłem. Nawet nie potrafią porządnie zatrzeć śladów... Lepiej dla mnie. Teraz tylko muszę znaleźć Marthę i Sydney.
---Sydney---
-Sid- usłyszałam czyjś głos obok mnie. Zignorowałam go całkowicie. Daj mi spać, Soph, pomyślałam. To przyjaciółka najczęściej mnie budziła w momencie, kiedy najbardziej chciałam spać. I znów:- Sid. Sydney!
Ziewnęłam, chciałam się przeciągnąć, ale nagle poczułam, że nie mogę. Coś mi trzymało ręce za plecami. Wystraszona otworzyłam oczy. Dookoła panował półmrok. Siedziałam na krześle ze związanymi rękami za jego oparciem krzesła i nogami przywiązanymi do przednich jego przednich nóg. Obok mnie w takiej samej pozycji siedziała Martha. Na jej widok wszystkie wspomnienia powróciły. Zmrużyłam oczy, starając się pozbyć pulsującego bólu głowy. Spróbowałam wziąć głębszy oddech, ale nie udało mi się. W klatce piersiowej poczułam tak ostry ból, jakbym miała co najmniej złamane wszystkie żebra. Jęknęłam cicho.
-Wszystko w porządku- spytała troskliwie Martha. W jej oczach malowała się wyraźna ulga.
-Nie wiem- szepnęłam niepewnie, mając nadzieję, że te kilka słów nie uruchomi nowego ataku bólu.- Co się stało?
-Omal nie zginęłaś... i to na własne życzenie. Ci, którzy strzelali w nas, chcieli nas przestraszyć, więc postanowili strzelić między nami. Nic by się nie stało, ale ty musiałaś odskoczyć... Pocisk przestrzelił cię na wylot, po drodze przebijając płuco i ocierając się o serce. Dla tych bandytów widać byłaś bardzo ważna, bo w ciągu trzech minut zajął się tobą najlepszy chirurg w Londynie. Robił to prywatnie, nie w szpitalu, żebyś nie wpadła w ręce policji, a zaraz po operacji trafiłaś tutaj, do mnie. A po twoim... wypadku ja musiałam się poddać, bo by ci nie pomogli.
-Przepraszam...- szepnęłam, spuszczając głowę.- Wiesz, czego oni od nas chcą?
-To nie twoja wina. Ich było z dziesięciu uzbrojonych po zęby, a my dwie, w tym tylko ja miałam broń. Nie... Nie mam pojęcia o co im chodzi. Ale muszę cię zasmucić, że się tego nie dowiemy- uśmiechnęła się.
-Dlaczego?
-Bo już nas tu nie będzie- spojrzałam na nią pytająco, a ona zaczęła się wiercić na krześle.- Uciekniemy, Sid. Planowałam to odkąd mnie tu przywieźli, ale jak byłam sama, narażałam twoje życie, a odkąd ciebie tu zostawili, cały czas byłaś nieprzytomna, nie wiem, czy przez narkozę, czy odniesioną ranę, ale jakbym się sama uwolniła, miałabym problem z tobą. Przecież bym cię nie uniosła.
Krzesło Marthy się przewróciło.
-Uważaj...
-O to mi chodziło- oznajmiła.
Martha wyszarpnęła ręce ze sznurów i roztarła nadgarstki. Potem odwiązała nogi i uwolniła mnie. Stanęłam na ziemi, ale nogi nie wytrzymały mojego ciężaru i runęłam na ziemię, prześlizgując się między łapiącymi mnie rękami towarzyszki.
-Co teraz?- spytałam, podnosząc się z ziemi.
-Jesteśmy w jakiejś piwnicy. Wyjdziemy stąd i po wszystkim.
-Mówisz, jakby to było takie proste...
-A nie jest- usłyszałyśmy za sobą czyjś niski głos.
Obróciłam się na pięcie. Za nami stał mężczyzna, celujący w nas pistoletem.
-Uratowałem ci życie, Sydney Fox- kontynuował- a ty tak się odpłacasz?
-Najpierw omal mnie nie zabiłeś- wycedziłam przez zęby?
-Nie ja, tylko jeden z moich ludzi, którego już za to przykładnie ukarałem, ale tak naprawdę sama się o to prosiłaś. Tobie się chyba wydaje, że jesteś mi tak niezbędna, że nie mogę cię zabić. Masz rację... Ciebie nie mogę, ale chętnie bym się pozbył zbędnych gości- wycelował  w Marthę.
-Nie!- krzyknęłam stając przed nią. Znałyśmy się tak krótko, ale już traktowałam ją jak najlepszą przyjaciółkę.- Zostaw ją! To mnie chcesz...
Wtedy drzwi od piwnicy wyleciały z zawiasów, a naszym oczom ukazał się oddział antyterrorystyczny, na czele którego szedł Thomas.
-Thom- zawołała Martha i rzuciła mu się na szyję.
Stanęłam obok nich.
-Widzę, że żyjecie- oznajmił Thomas z szerokim uśmiechem.- Czyli teraz możemy zabrać się za wykonanie naszego zlecenia.
-Tak?- uniosłam brew.- Ale i tak wam potrącę za te dwa dni.
-Dobrze- Martha położyła mi rękę na ramieniu.
-Jest tu ktoś, kto chce się z tobą zobaczyć- dodał Thom.
Zobaczyłam Nialla, wyglądającego przez dziurę w miejscu, gdzie antyterroryści wyważyli drzwi.
-Niall!!!- krzyknęłam i rzuciłam się chłopakowi na szyję.
------------------------------------
Jak tam u was po ,,końcu świata"? U mnie dobrze, tylko że w środę nad ranem omal mi się szkoła nie zawaliła. Idę sobie na 7.10 do szkoły, a tu od samego ogrodzenia przy szkole dziura długa na 70 metrów, szeroka na 20, z 5 jednostek straży, policji i lekcje odwołane. 
(na zdjęciu ogrodzenie mojej szkoły jest na samym dole)
Tak więc przerwę świąteczną mam od środy, z tym, że w środę wstałam i tak o szóstej. ;)
Ale 21-ego miałam piękny dzień, obudziło mnie słońce, cały dzień niebo było bezchmurne itp.
Ponieważ do poniedziałku już żadna notka się nie pojawi, chciałabym Wam wszystkim złożyć serdeczne życzenia z okazji świąt Bożego Narodzenia (zamiast aforyzmu, wstawię wierszyk Bożonarodzeniowy).
,,Staropolskim obyczajem,
gdy w Wigilię gwiazda wstaje,
Nowy Rok zaś cyfrę zmienia,
wszyscy wszystkim ślą życzenia.
Przy tej pięknej sposobności
my życzymy Wam radości,
aby wszystkim się darzyło,
z roku na rok lepiej było."
:)

niedziela, 23 grudnia 2012

Rozdział 28 cz.1

--Sophie--
Harry pojechał odwieźć swoją mamę na lotnisko. Zostałam sama pod pretekstem bólu brzucha. Nie chciałam zostawać bez niego, ale czasem trzeba. To może być dobra okazja na zrealizowanie mojego planu. Coś czuję, że wcale nie mam  tyle czasu ile Josh mi dawał.  Po zaręczynach w prasie wybuchła bomba. Dowie się o tym z dnia na dzień, o ile już nie wie. Czuję się obserwowana. Zasłoniłam wszystkie okna.Wyjęłam kartkę i długopis. Zaczęłam spisywać to co wiem.
Polska
Poznań
Porwanie 
Jack
To za mało. Mieszkałam kiedyś z rodzicami cztery lata w Poznaniu. To duże miasto. Nie znajdą mnie! Hmm... Już wiem !
Chór
Głupi pomysł, ale zawsze jakiś. Zapiszę się do jakiegoś chóru, który będzie niedaleko jego domu. 
A może by jeszcze prościej. Bo chórów pewnie mają sporo.
Nadajnik-chór
Umieszczę nadajnik w miejscu prób chóru! W ten sposób mnie znajdą. Tylko kiedy. I czy to bezpieczne. Bo co jeśli coś im się stanie? No cóż. Muszę na wszelki wypadek utrudnić im zadanie. Zaczęłam od przeszukania domu. Chciałam odkryć jakąś tajną skrytkę. wbiegając po schodach potknęłam się i uderzyłam nogą w tralkę*. Wylądowałam na schodkach. 
-Yh ała-jęknęłam. Zaczęłam się podnosić. I wtedy zwróciłam uwagę, że od tralki coś odleciało. Bingo! Tajna skrytka! Za ozdobną częścią znajdował się otwór. Zmieszczę tu te liściki, które zamierzam napisać! I później wsadzę znowu tę część. Wstałam i wbiegłam na górę. Muszę im jeszcze dać wskazówkę jak je znaleźć. Hmmm... Mam pomysł! 
--Liam--
Od incydentu z Zaynem dużo się zmieniło. Pojechał na trochę do rodziny. Ja zostałem i czekałem aż Danielle się obudzi. I udało się! Dziewczyna żyje!  Musi zostać jeszcze trochę w szpitalu. Wybaczyła mi. Jednak czuję coś dziwnego. Chyba.. Tęsknię za Zaynem. Tak wiem powaliło mnie. Nie rozumiem tego uczucia. Nigdy nie podobał mi się Ż A D E N chłopak. Czy to możliwe, że jestem g-e-j-e-m?  Zawsze pogardzałem związkami homo... Co jest ze mną nie tak? Nie chcę już nikogo ranić! Wybierając Dan zranię Zayna i na odwrót.
--Zayn--
Wypaliłem papierosa i zacząłem drugiego.
-Damn-wymruczałem. Debil ze mnie. Ujawniłem swoją orientację przed Liamem. I to chyba w najgłupszy sposób. Długo już mi się podobał. Dla jego dobra nic mu nie wspominałem o tym. Na tej imprezie wydawało mi się, że ja jemu też się podobam.  A tu nic! Mogłem się tego spodziewać. A teraz tęsknię.. Tęsknię jak debil! Którym jestem. Antyfani by się ucieszyli. Zayn naprawdę jest ,,pedałem". Moją twarz wykrzywił grymas. Będę musiał tam wrócić. Patrzeć na niego i udawać, że nic się nie stało...
--Liam--
---Następnego dnia---
Usłyszałem pukanie do drzwi. Wstałem ziewając. Poszedłem otworzyć drzwi. Zrobiłem wielkie oczy.
-Zayn-powiedziałem cicho.
-Nic nie mów. Jeśli chcesz to odejdę
-Nie!-powiedziałem szybko-zostań proszę-nie bardzo wiedziałem co robić. Nie jestem doświadczony w takich sprawach. Zayn wszedł do domu. Byliśmy tu tylko my. Co robić?
-Coś nie tak?-zapytał mnie. Patrząc się na niego nie wytrzymałem. Pocałowałem go. Liam dupku! Co ja wyrabiam?! Zayn pogłębił pocałunek
--Danielle--
Cieszę się, że jednak żyję. Liam żałuje. Znowu jesteśmy razem. Wszystko już będzie dobrze. Nic nam już nie stoi na przeszkodzie. Kocham go a on mnie. Uśmiechnęłam się. Teraz tylko czekać aż przyjdzie. Pewnie będzie lada moment!
--Harry--
Obudziłem się. Zacząłem się przyglądać śpiącej Soph. Chciałbym już zawsze widzieć ją rano obok siebie. I będę! Moja przyszła pani Styles. Pocałowałem ją w czoło. Nigdy nie zapomnę naszej pierwszej wspólnej nocy. Jednak nawet leżąc obok niej czuję się niesamowicie. To nie prawda, że ze mnie kobieciarz. Soph jest moją pierwszą. Menadżer kazał mi udawać takiego.. Żeby była różnorodność w zespole. Cieszę się, że nigdy taki nie byłem. Sophie wymruczała przez sen moje imię. Uśmiechnąłem się delikatnie.
-Na zawsze razem-wymruczałem
----
*Taka jakby kolumna od balustrady schodów :P (dla wyjaśnienia schody były drewniane)
-----------------------------
Wesołych świąt wam wy moje misiaki! :D I lamo!! Pysznego barszczu, pięknych prezentów i rodzinnej wigilii  !
:D Dzisiejsze telewizyjne odkrycie. Hehe ;)

Słyszałyście?

Miasto Mari(Sydney.F)! Może zdążę zobaczyć jak tam będę! Prawdziwe zdjęcie.. Wiem bo tam przechodziłam parę razy :P
A rozdział dedykuję moim siostrzyczkom! :*
Kocham was wiecie? <3 szykuję dla was małą niespodziankę.

Papa :**

niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 27 cz. 2


---Thomas---
Wyszedłem z biura. Wziąłem nasz służbowy samochód. Teraz powinienem szukać prześladowcy koleżanki Sydney, dziewczyna pokazywała mi jego zdjęcie. Miałem jednak jakieś dziwne uczucie... Coś kazało mi najpierw skontaktować się z Marthą. W swojej karierze detektywistycznej nauczyłem się nie ignorować takich przeczuć. Zadzwoniłem do niej. Nie odebrała. No, co jest?!, zastanawiałem się. Przecież ona zawsze odbiera telefon. Przyszedł mi jeszcze do głowy jeden pomysł. Sid dała mi też swój telefon, a z tego, co mówiła Martha, one powinny być teraz razem. Zadzwoniłem do Sydney kilka razy, ale też nie odbierała. Postanowiłem więc pojechać pod wskazany przez dziewczynę adres- do domu, w którym mieszkała z przyjaciółką. Podjechałem pod ich dom. Aż mnie zamurowało na widok wielkiej willi, na ogromnej posesji, na której stała też stajnia niemalże wielkości całego mojego domu, garaż na kilka samochodów i basen. Za ogrodzeniem przywitały mnie groźnym szczekaniem dwa owczarki alzackie.
-Hej- powiedziałem uspokajająco do psów.- Wasza pani jest w domu? Zawołajcie panią.
Psy zaczęły biegać po podwórku z głośnym jazgotem, a ja postanowiłem skorzystać z dzwonka. Ale nikt nie otworzył. Zadzwoniłem jeszcze raz. Jeden z owczarków zawył głośno. Wtedy ze stajni wyszedł chłopak o blond włosach.
-Tori!- krzyknął.- Zamknij szczekaczkę! Pani niedługo wróci- spojrzał na mnie.- O, dzień dobry. Mogę w czymś pomóc?
Postanowiłem się nie zdradzać. Nie znam tego chłopaka, a im mniej osób wie, że jestem detektywem, tym lepiej.
-Szukam panny Sophie Colins. Mieszka tu może?
-Mieszka, ale już niedługo- odparł tajemniczo.- Wróci dopiero jutro, jeśli w ogóle. Przekazać jej coś?
-Nazywam się Thomas... Blake. Jestem z banku- powiedziałem pierwsze, co mi przyszło do głowy.- Mam do niej osobistą sprawę. A jej współlokatorka Sydney Fox? Gdzie ona jest?
-Sam chciałbym wiedzieć...- mruknął pod nosem.- Nie widziałem jej od kilku godzin. Przepraszam, ale śpieszę się na przyjęcie moich przyjaciół. Mogę przekazać Sophie, że jej pan szukał.
-Nie trzeba- tylko tego mi brakuje, pomyślałem.- Najwyżej wrócę później.
Zarówno Martha jak i Sydney mają włączone telefony, przynajmniej kiedy dzwonię słychać normalny sygnał oczekiwania. Więc jedyne, co mi zostaje, to namierzyć je po sygnale. W końcu coś musiało się stać!


---Niall---
-Zacząłem klaskać razem z innymi gośćmi, gdy Harry oświadczył się  Sophie. Jej mina była bezcenna. Szkoda, że Sid tu nie ma. Własna przyjaciółka jej nie zaprosiła? No dobra, chłopak przyjaciółki, ale chyba on powinien wiedzieć najlepiej, jaka Sydney jest ważna dla jego teraz już narzeczonej. Cóż... Później sobie z nim o tym porozmawiam.. Teraz powinienem się cieszyć, że Harry'emu wreszcie ułożyło się życie. Czy ja też powinienem się oświadczyć Sid? Kocham ją, tego jestem pewien. Ale zawsze bałem się rozpoczęcia naprawdę dorosłego życia. Małżeństwo to nie przelewki... Ale tak- zrobię to. Sydney ma urodziny w kwietniu. Wtedy też zorganizuję jej przyjęcie urodzinowe w połączeniu z zaręczynowym.

*          *          *

Noc spędziłem w willi 1D. Jedynie z Lou. Nasza grupa się rozleciała. Liam i Zayn gdzieś zniknęli, a Harry... pewnie pokazał Sophie ich nowy dom. Już się tam przeprowadzą. Z samego rana pobiegłem do domu dziewczyn, ale nikogo tam nie zastałem. Jedynie dwie alzackie suczki przywitały mnie merdaniem ogonów. Wszedłem na podwórko (miałem klucze). Musiałem nakarmić psy i konie. Nie zdziwiłem się brakiem Sophie. Wiedziałem, że jest teraz z Harrym. Ale gdzie się podziewa moja Sydney?! Powinna być tu- ze mną.
Zaczął padać deszcz. Zabrałem psy do domu, a sam postanowiłem wracać. Nie mógłbym tu czekać. Wyszedłem przed dom. Deszcz rozpadał się na dobre, a ja jak ostatni idiota stanąłem na środku podwórka, choć już po chwili przemokłem do suchej nitki. Zwróciłem twarz ku niebu i krzyknąłem w myślach: Gdzie jesteś Sid!!!

---Sydney---
Przestraszyłam się nie na żarty. W myślach ze dwieście razy powtórzyłam: Dlaczego ja? I pomyśleć, że mogłabym teraz siedzieć na kanapie z Sophie, Harrym, Niallem oraz z Egri i Tori... Jak wyjdę z tego cała już nigdy nie opuszczę mojego przytulnego domku!, pomyślałam.
Martha wyjęła pistolet i też zaczęła strzelać. Wtedy za nami rozległ się odgłos strzałów. W chwilach zagrożenia, a przede wszystkim zaskoczenia, zazwyczaj działa się instynktownie, chociaż potem samemu można stwierdzić, że to totalna głupota. Tak teraz ja postąpiłam. Miałam na tyle oleju w głowie, by nie wybiec z (pozornie bezpiecznego) samochodu i zacząć uciekać, ale słysząc za sobą strzały odskoczyłam w bok bliżej Marthy. W tej mi samej sekundzie poczułam paraliżujący ból przechodzący przez całą szerokość mojego ciała. Czułam się tak, jakby mi ktoś wbił rozgrzany do czerwoności nóż w plecy, na tyle długi, że przeszył też moją pierś.
-Sid!- usłyszałam krzyk Marthy, brzmiał tak odlegle...
Pewnie zorientowała się już, że coś jest nie tak. Może widzi to, co ja mogłam jedynie poczuć, bo wzrok mi się zamglił. Jęknęłam... tak myślę, bo już nic nie słyszałam.
Czas dla mnie stanął w miejscu. Nic nie widziałam, nic nie słyszałam, nie mogłam poruszyć nawet palcem. Bałam się teraz zasnąć, bo mogę się już nie obudzić. Ale byłam taka słaba... A propozycja odpoczynku tak mnie kusiła... W końcu ogarnęła mnie ciemność.

-----------------------------------
Zauważyłam, że trochę skaczę nie tylko w miejscach (każdy bohater jest w innym miejscu), ale też w czasie. Sama mam problem z połapaniem się z tym wszystkim. A więc postanowiłam sobie to trochę ułożyć. Czyli tak: wszystko dzieje się tego samego dnia (pomijając drugą część perspektywy Nialla oddzielonej: * * *. To jest już następnego dnia). Perspektywy Sid i Thomasa dzieją się mniej więcej w tym samym czasie (no, może Thom jest ,,opóźniony" ;) o kilka minut). Kiedy opisuję wydarzenia od Nialla (pierwszą część), jest on na imprezie Soph, opisanej w poprzedniej części, ale kiedy spotyka się z Thomasem jest jeszcze przed balem. Wiem... Trochę zagmatwane. (;
Wybaczcie, że notka taka krótka i wstawiona dość późno, ale i tak sama sobie się dziwię, że udało mi się to napisać. Na początku moja notka zawierała tylko punkt widzenia Sid, ale wspólnie z Soph stwierdziłam, że to trochę za mało. A notkę zaczęłam pisać wczoraj, byłam pewna, że skończę ją najpóźniej w niedzielę (czyli dziś), ale dzisiaj zwątpiłam, już myślałam, że ta część rozdziału będzie musiała poczekać do piątku... Na szczęście udało mi się ją wstawić. (:
Niestety powoli będziemy się zbliżać do końca naszego opowiadania, ale jeszcze nie od razu, więc spokojnie będziemy miały czas na zakończenie wszystkich wątków. (:
A notkę dedykuję: 


wtorek, 11 grudnia 2012

Rozdział 27 cz.1

--Sophie--
Usłyszałam pukanie do drzwi.
--Spodziewasz się kogoś?-zapytałam Harry'ego wstając
-Owszem-wyszczerzył się również wstając. Podeszliśmy razem do wejścia. Harry zaczął się ubierać a ja otworzyłam.
-Soph!-usłyszałam pisk i już byłam w silnych ramionach Louisa.
-Loui! Dusisz-stęknęłam ze śmiechem. Harry dołączył do mojego śmiechu,
-No już dobrze królewno. Puszczam cię! Oh jakaś ty piękna-okręcił mnie-Czekają nas wspaniałe godziny dobrej zabawy!
-Ja lecę. Bawcie się dobrze. Pamiętaj o moich instrukcjach Lou-mrugnął do niego Harry-Do zobaczenia wieczorem skarbie-mówiąc to cmoknął mnie w usta i wybiegł z domu.
-Louis! Co wy znowu knujecie?-zapytałam
-Ależ nic! Gdzie masz szafę z sukienkami?-zapytał niewinnie. Zaprowadziłam go do mojej garderoby na suknie.
-Oooh! Ile tego jest!-zalśniły mu oczy. Zaraz zaczął przeszukiwać wieszaki z długimi sukniami wieczorowymi i balowymi. Zaczął wyjmować co piękniejsze
-O przymierz tą. I tą. Ooo i tamtą koniecznie! Jeszcze ta-i tak dalej. Później kazał mi je przymierzać. Chcąc, nie chcąc musiałam się zgodzić. Lou każdą z nich dokładnie oceniał i po kolei mówił, że to nie ,,TO" o co mu chodzi. Wreszcie przymierzyłam jedną z ostatnich. Wyszłam z przebieralni. Lou otworzył usta, wstał i okręcił mnie.
-Idealna! O to chodziło. Do twarzy ci w błękicie-powiedział zadowolony. (ta sukienka na zdjęciu. Wymażcie sobie tę modelkę w wyobraźni i wstawcie Sophie)
-Mogę iść do lustra?-zapytałam
-Nie! Zdejm ją i jazda pod prysznic. Umyj się cała włącznie z włosami. Później ubierz pasującą bieliznę i wyjdź do stylistki, która cię umaluje i ułoży włosy. Ja w tym czasie dobiorę ci dodatki, buty i płaszczyk. Dopiero potym wszystkim będziesz gotowa i zobaczysz jak wyglądasz-Powiedział-Za dwie i pół godziny wraca Harry a ty musisz być gotowa. No już ruchy!
--Dwie godziny później--
Stałam przed lustrem nie wierząc w to co widzę. No no, Louis się zna na rzeczy. A stylistka pomalowała mi paznokcie u rąk i stóp, nałożyła róż na policzki i połyskliwy cień na powieki, podkreśliła oczy kredką oraz dodała na usta jasnoróżową pomadkę. Włosy rozczesała i pozostawiła rozpuszczone. Louis dodał do tego białe szpilki i torebkę-portfel do zestawu. Z biżuterii wybrał mi diamentowe kolczyki mały wąski diadem i bransoletkę.
-Wyglądasz pięknie-stwierdził Louis-Jeszcze piękniej niż zwykle. Może by tak ,,Dziękuję ci Lou. Jesteś najwspanialszym stylistą na ziemi!"
-Dziękuję Lou-cmoknęłam go w policzek śmiejąc się.
-Harry padnie jak cię zobaczy-mrugnął
Usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
Szybko ubieraj się! Podał mi błękitny szal i granatowy elegancki płaszczyk. Dostałam jeszcze skórzane białe rękawiczki i mogłam wyjść przed dom. Czekał tam elegancko ubrany Harry. Podał mi wspaniały bukiet białych róż całując mnie w dłoń na przywitanie.
-Witam piękną panią. Gotowa?-zapytał szarmancko
-Oczywiście-odparłam. Lou zabrał ode mnie kwiaty. Dobrze wszystko zaplanowali. Louis odsunął się z drogi. Harry podał mi ramię. Ruszyliśmy w stronę podjazdu. Czekała tam czarna limuzyna z szoferem . Harry otworzył przede mną drzwi a następnie wsiadł z drugiej strony.
-Gdzie jedziemy?-zapytałam
-A jak myślisz królewno? Oczywiście na bal-uśmiechnął się do mnie łapiąc za dłoń.
---Na miejscu---
Weszliśmy do ogromnego budynku. Najwidoczniej jakiegoś zameczku. Przy wejściu stał recepcjonista.
-Witam państwa. Jakie nazwiska?
-Dobry wieczór. Styles i Colins-odparł Harry.  Recepcjonista odznaczył nas na liście.
-Zapraszam państwa do przebieralni-powiedział życzliwie skłaniając się lekko.
Przeszliśmy do wskazanego pomieszczenia. Harry pomógł mi zdjąć płaszcz.
-Wyglądasz wspaniale-powiedział dokładnie mi się przyglądając. Zarumieniłam się pod wpływem jego spojrzenia. Po chwili on również zdjął okrycie.
-Powiem ci, że tobie też niczego nie brakuje-odparłam przyglądając się mu.
-Chodźmy więc!-powiedział podając mi ramie. Weszliśmy do sali bankietowej. Kelner zaprowadził mas na miejsca. Było to duże przyjęcie.
-Poznajesz ich?-zapytał.
-Ależ.. To rodzina królewska! I różne ważne osobistości i ich rodziny.Dlaczego mi nie mówili o tym balu?-zdziwiłam się
-Poprosiłem ich o to. Zorganizowałem ten bal dla ciebie razem z twoją ciotką królową. Za cztery dni masz urodziny. Zapomniałaś, że to już listopad? To takie oficjalne przyjęcie. Zgadnij kto się pojawił-powiedział. Przed nami stanęli moi rodzice.
-Mamo Tato!-powiedziałam zaskoczona. Przytulili mnie.
-Nie co dzień masz urodziny córeczko. Musieliśmy przyjechać-powiedział ojciec.
Dalej było już tylko lepiej. Tańczyliśmy z Harrym, jedliśmy i bawiliśmy się. Czułam się wspaniale. Nareszcie mogę odbiec myślami od problemów!
---Dwie godziny później---
Właśnie puścili walc węgierski. Harry pociągnął mnie do tańca. Od dawna znałam ten piękny taniec. Harry najwidoczniej też. Tańczyliśmy wśród innych par. Nagle utwór się urwał. Wszyscy wokół stanęli w miejscu. Światła przygasły. Rozglądnęłam się nikt się nie poruszał ani nic nie mówił. Stali jak zaczarowani. Zaświecony był tylko żyrandol nad nami. Zdziwiłam się. Co się stało?
-Oh-wyrwało mi się. Harry spojrzał mi w oczy i klęknął.
-Sophie Gabrielle Colins, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?-zapytał otwierając czerwone pudełeczko. W środku znajdował się piękny pierścionek z białego złota z dużym brylantem. Zamroziło mnie. Wpatrywałam się w niego kompletnie zaskoczona.
-Tak-wyszeptałam-Tak-powiedziałam głośniej. Mówiło te słowa moje serce bo raczej nie rozum. Chłopak wsunął mi na palec pierścionek. Po czym wstał. Poczułam ciekło jego ust na moich. Wtedy znowu zabłysły światła. Ludzie zaczęli się ruszać. A dokładniej klaskać, ale ja już ich nie słyszałam. Teraz widziałam tylko jego. Mojego ukochanego.
-Kocham cię-szepnął mi do ucha odrywając się od moich ust.
-I ja ciebie też kocham-odparłam ponownie go całując. Lecz po chwili oderwaliśmy się od siebie. Wtedy podeszli do nas moi rodzice. I jakaś pani w której rozpoznałam(ze zdjęć) mamę Harry'ego.
-Wiedzieliście o tym?-zapytałam wzruszona. Nigdy bym się tego nie spodobała. Rodzice zawsze mi powtarzali, że trzeba długo czekać ze ślubem. A z Harrym jestem dopiero kilka miesięcy.
-Tak-odparli-Widzieliśmy kiedy tu ostatnio byliśmy, że naprawdę się kochacie. W takiej sytuacji nie mamy nic przeciwko-powiedziała mama.
-Witaj skarbie! Miło mi cię wreszcie poznać-powiedziała z uśmiechem mama Harry'ego-Widzę, że mój syn dobrze trafił.
-Dziękuję pani-odparłam.
-Ależ mów mi na ty! Niedługo zostaniesz moją córką-zaśmiała się. Dołączyłam do niej mimo, że jej słowa przypomniały mi, że ślub nigdy się nie odbędzie.
-Gratulujemy wam i składamy mały prezent-powiedział tata podając mi kluczyki od samochodu-Czeka na was pod domem. A i jeszcze mały dodatek-mrugnął. Wtedy weszli do sali kelnerzy z wielkim złotym tortem. Ah! Czyli, że tak naprawdę jestem na swoim przyjęciu zaręczynowym!
---Jakąś godzinę później---
Od  ciotki dostaliśmy jeszcze sto złotych róż. Zjedliśmy wszyscy tort i bawiliśmy się dalej. Wszyscy wokół sypali gratulacjami.
-Musimy już jechać-spojrzałam na zegar. O prawie północ! Rzeczywiście późno już. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy do wyjścia.
---W limuzynie---
(Piosenka pasująca do treści opowieści (; )

-Gdzie jedziemy?-zapytałam widząc, że zdecydowanie nie w stronę mojej willi.
-Niespodzianka-odparł całując mnie lekko w usta. Podjechaliśmy jeszcze kawałek.
-Muszę ci zasłonić oczy-powiedział i zawiązał mi jasnoniebieską opaskę na oczy. Pomógł mi wyjść z samochodu. Poprowadził mnie kawałek. Później zatrzymał nas i odsłonił mi oczy.
-Oh!-zawołałam widząc tą niespodziankę. Patrzyłam się na piękny dom  w starym stylu. Właśnie taki w jakim zawsze chciałam mieszkać. Nie za duży i nie za mały. Dom, który ma prawdziwy ,,klimat" a nie jakaś wstrętna nowoczesna willa. Za nim rozciągał się mały las.

-To nasz wspólny dom-szepnął obejmując mnie w pasie.
-Jest idealny!-powiedziałam zgodnie z prawdą. Weszliśmy do środka. Był już pięknie umeblowany. Wszystkie meble w starym stylu. Większość ciemno drewnianych. Ściany były pomalowane na jasne kolory. Weszliśmy do biblioteki.

Wtedy usłyszałam z torebki sygnał sms.
@Masz farta. Muszę jeszcze pozałatwiać sprawy w naszym przyszłym domu. Aktualnie tam jestem. Polska, poznań kojarzysz? Tu nikt nas nie znajdzie. Dostajesz dodatkowy miesiąc wolności. -Josh
Uśmiechnęłam się. Miesiąc i dwa tygodnie! Mam czas. Polska, poznań... A gdyby tak zabawić się w bohaterkę filmów kryminalnych? Może to coś da! Dalej Hazza pokazał mi resztę domu. Przy pokoju dziecinnym pociekły mi łzy z oczu. Nigdy nie będzie nam dane cieszyć się dzieckiem. Harry chyba wziął je za wyraz wzruszenia. Otarł je kciukiem.
-Chodźmy teraz do sypialni-powiedział. Sypialnia różniła się wyglądem od reszty domu. Jednak nadal bardzo mi się podobała
-Harry tutaj jest wspaniale. To spełnienie moich marzeń-wyznałam mu
-Na to liczyłem-odparł z uśmiechem przytulając mnie.
-A co z moimi ubraniami?-zapytałam
-Lou je dzisiaj przywiózł. Moje również. Dom jest wyposażony i gotowy do mieszkania. Dzisiaj zostało nawet przywiezione jedzenie-odparł
-A co by było gdybym się nie zgodziła na ślub?-zapytałam ze śmiechem
-Nie było takiej opcji-odparł
-Dziękuję-powiedziałam miękko.
--Godzinę później--
Wyszłam z pod prysznica. Harry mył się w drugiej. Owinęłam się ręcznikiem i poszłam do szafy. Zaczęłam szukać pidżamy.
-Louis-syknęłam widząc ,,moją" bieliznę i pidżamy. Nie miałam rady. Założyłam  krótką, purpurową, obcisłą, koronkową ,,koszulkę nocną". Spojrzałam w lustro. Moje policzki przybrały kolor tego fikuśnego ubranka. Oj oberwie mu się za to! Szybko wybiegłam z garderoby i pobiegłam do sypialni, mając nadzieję, że zdążę się schować pod kołdrą. Na moje nieszczęście wpadłam na Hazzę. Był w samych bokserkach. Skoczyły mi hormony. A może to jest dobra okazja żeby stracić dziewictwo? Niby jestem religijna ale...Josh na 100% będzie mnie chciał. Nie chcę pierwszego razu przeżyć z sadystą! Tylko.. Czy Harry  też tego chce?
-Wow-powiedział nie odrywając ode mnie wzroku. I wtedy złączył po raz kolejny tego dnia nasze wargi. Lecz tym razem całował namiętnie i z pasją. Przyparł mnie do ściany. Wplątałam palce w jego loki przyciągając go bliżej. Chłopak podniósł mnie nie przerywając całowania. Oplotłam mu nogi w pasie.  Zaniósł mnie do sypialni. Położył mnie delikatnie na łóżku, całując po szyi. Jęknęłam. Całował mnie delikatnie i ostrożnie, ale i namiętnie. W tych pocałunkach wyczuwałam miłość
-Na pewno tego chcesz?-zapytał głaszcząc mnie czule po policzku
-Tak, zdecydowanie-odparłam wpijając się w jego idealne wargi. Chłopak delikatnie zsunął ze mnie koronkową piżamkę. Ja zsunęłam z niego bokserki...
---Podczas--NIE MUSISZ CZYTAĆ, JEŚLI NIE CHCESZ---
Nie czułam się oszalała. Chyba, że z miłości. Jego dotyk pali i pociąga, ale przede wszystkim sprawia, że jestem spokojna...W jego ramionach czuję się bezpieczna. Zawsze chciałam, żeby tak to wyglądało. Nic nie wymuszone. Nic tylko wywołanego pożądaniem. Oboje pasowaliśmy do siebie jak fragmenty układanki. Nawzajem spełnialiśmy swoje oczekiwania. Jęknęłam z rozkoszy. Teraz poczułam go w sobie. Poruszał się regularnie i powoli, żeby nie sprawić mi bólu.
-Kocham cię-szepnęłam i w tej chwili oboje doszliśmy. Pozostał jeszcze chwilę we mnie.
-Ja ciebie też kocham-odparł. Słychać było nasze szybkie oddechy.
---rano--JEŚLI PRZERWAŁEŚ TO MOŻESZ SPOKOJNIE CZYTAĆ DALEJ---
Obudziłam się wtulona w śpiącego Harry'ego. Uśmiechnęłam się. Wstałam i wyszłam do toalety wziąć szybki prysznic i się ubrać. Następnie zaczęłam robić dla nas śniadanie. Przygotowałam naleśniki z owocami i bitą śmietaną. Po jakimś czasie skończyłam gotować i ustawiłam posiłek na stole. Poczułam ręce obejmujące mnie w tali.
-Witam panią Styles-zamruczał mi do ucha-to była najwspanialsza noc w moim życiu-dodał. Zaśmiałam się i pocałowałam go.
---po śniadaniu---
-Mówiłeś o tym twoim planie Sid?
-Oh nie! Zapomniałem. Przepraszam-powiedział skruszony
-Nic się nie stało. Zadzwonię do niej-odparłam. Pobiegłam po komórkę. Wykręciłam do niej numer. Nie odbierała. Dziwne.. Spróbowałam jeszcze raz... No cóż może jeszcze śpi.
-Jakie plany na dziś?-zapytałam Harry'ego-dzień w Paryżu?-zażartowałam
-Świetny pomysł! Jednak nie dziś. Dzisiaj odwiedzą nas nasi rodzice. Chcą wiedzieć jaki mamy dom.
-----------------------
Ta-dam :D Wiem strasznie długi.
Mam nadzieję, że was nie zanudziłam na śmierć.Żyje tam ktoś jeszcze?! Wybaczcie mi jeśli nie :( Miałam wenę xD Chociaż miało być romantycznie.. a wyszło jak wyszło :/

Oczywiście proszę was o komentowanie moich bazgrołów ;)
Papa misiaki wy moje :* i jedna lamo ninja!


niedziela, 9 grudnia 2012

Rozdział 26 cz. 2

---Sydney---
Spojrzałam w górę na rozszalałe, twarde kopyta. W wyobraźni już słyszałam dźwięk pękającej czaszki. Sama się o to prosiłam. Ogarnął mnie niezwykły spokój. Teoretycznie dziwne... Ludzie boją się śmierci tylko, kiedy jest odległa. A gdy zagląda w oczy są... jesteśmy spokojni. Kopyta zaczęły opadać, a ja zamknęłam oczy, szykując się na najgorsze. Wtedy poczułam, że coś łapie mnie za ramiona. Otworzyłam oczy. Nie kucałam już w boksie rozszalałego konia, a tkwiłam w uścisku Nialla, którego zostawiłam przed stajnią. Musiał usłyszeć mój krzyk.
-Co... Co się z nią stało?!- spytałam, kiedy odzyskałam głos.
-Sid, nie powiedziałem ci wszystkiego- chłopak spuścił wzrok.- Kiedy auto wybuchło, nie straciłem przytomności... Strażacy zaczęli wyciągać klacz z przyczepy. Ona zwariowała. Rzucała się we wszystkie strony. Obraz nędzy i rozpaczy... Omal nie stratowała tych ludzi. Ratownicy medyczni z karetki musieli ją na szprycować wielką dawką środków uspokajających dla ludzi. Po kilku zastrzykach Vervada ledwo stała na nogach. Mogła zostać bezpiecznie przetransportowana do kliniki weterynaryjnej. Ale środki przestały działać, a weterynarz uznał za niehumanitarne trzymać ją cały czas na uspokajaczach. Bałem się ci powiedzieć o tym wcześniej i omal cię tym nie zabiłem. Przepraszam...
-Rozumiem cię... Oczywiście nie jestem zła- uśmiechnęłam się.- Nie pierwszy raz znalazłam się w nieodpowiednim miejscu i czasie. A koń nie raz mnie tak załatwił. Chociaż nigdy nie wyglądało to tak niebezpiecznie... Długo ona ma tu zostać?
-Kilka tygodni. Oprócz jej psychiki ucierpiało też ciało.
Wtedy tu wrócimy, pomyślałam.
---Tydzień później---
Sophie wyszła ze szpitala. Wreszcie mogłam spędzić z nią trochę czasu, porozmawiać. Ostatnio miałyśmy na to czas jeszcze w wakacje, zanim poznałyśmy chłopaków. Potem zaczęło się to komplikować. Ale tym razem Soph zachowywała się jakoś dziwnie... Nie wiem, co w jej zachowaniu wzbudziło moje podejrzenie. Może to, że nie odstępowała nas na krok: mnie i Harry'ego. Zawsze była towarzyska, ale teraz aż do przesady. A przede wszystkim chciała mieć nas oboje przy sobie. Kiedy siedziała w salonie z Harrym, ja postanowiłam zostawić ich samych. Pod pretekstem nakarmienia koni wyszłam z domu. Sophie jasno dała mi do zrozumienia, że albo wszyscy idziemy, albo wszyscy zostajemy. Usiadłam na kanapie, czekając, żebym mogła wypytać o to przyjaciółkę, kiedy zostaniemy sam na sam. Nie trwało to długo, bo po jakimś czasie Hazza musiał wyjść do łazienki. Sophie chętnie poszłaby z nim, ale ja niekoniecznie, więc zostałyśmy w salonie.
-Co się stało, Sophie?- spytałam patrząc przyjaciółce w oczy. 
Spuściła wzrok.
-No... bo- zająknęła się.- Bo boję się, że ten morderca tu przyjdzie...
Spojrzałam na Tori i Egri leżące na dwóch miękkich fotelach na przeciwko nas. Miała ochronę psów. Do tego wystarczyło by jej towarzystwo jednego z nas. To w połączeniu z tym, że Soph na mnie nie patrzyła i jąkała się pozwalało mi stwierdzić, że przyjaciółka mnie okłamuje, albo powiedziała mi tylko część prawdy.
-Ale wybrnęłaś- skwitowałam ironicznie.
-Ja nie kłamię!- widocznie się zdenerwowała, ciężej oddychała.
-Tego nie powiedziałam... Jednak coś przede mną ukrywasz. Powiesz mi co?
- Nie. Nie mogę... Zrozum!
- Ależ Sophie! Jeśli jesteś w niebezpieczeństwie musimy o tym wiedzieć. Może uda nam się ci pomóc.
-Nie mogę- powtórzyła. Odwróciła głowę, najpewniej po to, żebym nie zobaczyła łzy spływającej po jej policzku.- Wiesz, że zrobiłabym dla ciebie wszystko. Mogłabym poświęcić własne życie, by ratować twoje. Po prostu mi zaufaj, Sid. Gdybym ci powiedziała, co się stało, zginęłabyś. Chociaż...
Zamilkła, bo do pokoju wszedł Harry, a ja zaklęłam pod nosem.  Cóż... później spróbuję powrócić do tej rozmowy. Ale postanowiłam coś zrobić. To niedopuszczalne, by Soph była tak zastraszona.
Postanowiłam zostawić psy i konie w domu i mimo dezaprobaty przyjaciółki pojechać samochodem na miasto.

***

Naturalnie potrzebowałam kogoś do ochrony Sophie, mogącego jednocześnie jej prześladowcę wsadzić do więzienia. Postanowiłam wynająć prywatnych detektywów. Pieniądze nie grają roli, a moja przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie. Zaparkowałam samochód i weszłam do biura detektywistycznego. Zobaczyłam tam dwójkę ludzi (kobietę i mężczyznę) najwyżej po trzydziestce.
-Dzień dobry- powiedziałam.- Jestem Sydney Fox. Nie byłam umówiona, ale mam bardzo ważną sprawę.
-Oczywiście- powiedział mężczyzna.- Mam na imię Thomas, a to- wskazał kobietę- moja partnerka Martha. Słuchamy, o co chodzi?
Opowiedziałam im całą historię. 
-Dobrze- odparła Martha.- Myślę, że najlepiej będzie jak ja pójdę z tobą, żeby mieć na oku twoją przyjaciółkę. A mój kolega zajmie się śledzeniem jej prześladowcy- po tych słowach zwróciła się do swojego partnera:- Co ty na to, Thomeczku? (dopisek autorki: Trochę spolszczone, ale te imiona stworzyłam od polskich [kto ogląda ,,Malanowskiego i partnerów" wie o czym mówię], a tak brzmi lepiej i mniej oficjalnie. (: )
-Mi pasuje. No to jesteśmy w kontakcie- schował do kieszeni komórkę, wziął ze stolika coś, co być może było kluczykami od samochodu i wyszedł.
-Masz samochód, czy wziąć służbowy?- spytała Martha.
-Mam, proszę pani- potwierdziłam nieśmiało.
-Jaka pani? Mów mi Martha.
-Ok. Długo zajmie wam... to co chcecie zrobić? -spytałam.
-Nie wiem. Miejmy nadzieję, że nie, ale niestety będziemy musieli poczekać aż były chłopak twojej przyjaciółki znów zechce ją zaatakować. Może brzmi to trochę brutalnie, ale będziemy w pobliżu, więc nikomu nic się niestanie.
-A... ile to może kosztować? To znaczy pieniądze nie grają roli, ale tak orientacyjnie ile?
-Nie mogę ci teraz powiedzieć. Każda sprawa jest inna, a poza tym nie rozmawiaj o tym ze mną. Rozliczysz się z naszym szefem.
Weszłyśmy do samochodu i ruszyłyśmy.
-Twoim szefem jest Thomas?- spytałam.
-Chciałby!- Martha wybuchnęła śmiechem.- Nie... Nasz szef jest tak ciężko chory, że musiał wziąć sobie urlop. Pierwszy od 20 lat pracy teraz w naszej agencji, a wcześniej w policji. My jedynie prowadzimy sprawę, ale zapłacisz jemu.
-Oczywiście.
Jechałyśmy teraz jedną z rzadziej uczęszczanych uliczek. Nagle przednia szyba zamieniła się w proch i rozsypała dookoła. Zamarłam, nie wiedząc, co się dzieje. Na szczęście Martha była na tyle przytomna by zareagować. Siedząca obok mnie pani detektyw nacisnęła hamulec i krzyknęła:
-Padnij!!!
Odpięłam pas w samochodzie i skuliłam się na podłodze wystarczająco, by moja głowa nie wystawała. Po chwili poszły jeszcze boczne szyby, a na końcu tylna. Spojrzałam przerażonym, pytającym spojrzeniem na Marthę.
-Strzelają do nas- wyjaśniła.


Każda miłość jest pierwsza. 
Nieważne, czy rzeczywiście jest pierwsza, 
druga czy dziesiąta, zawsze stawia nas w obliczu nieznanego.
Paulo Coelho
----------------------------------
Przepraszam, że notka jest tak krótka, ale nie mam weny. Na szczęście Soph napisała świetną notkę, więc mam nadzieję, że po jej przeczytaniu, moja nie zostawi aż takiego niedosytu. Jeśli doszliście aż tutaj przez te moje bazgrołki, to thank You very much. *-;

sobota, 8 grudnia 2012

Rozdział 26 cz.1

--Sophie--
Pokazywał mi zdjęcie Harry'ego
-Nie, błagam! Tylko nie on!-wykrztusiłam z trudem. Cała się trzęsłam z paniki.
-Ta właśnie on. To wszystko jego wina! Musi zapłacić-zaśmiał się szyderczo-A ponieważ ciebie już nie będzie to znajdę sobie zastępstwo. Sydney Fox. Mówi ci to coś? Możesz być pewna, że świetnie się nią zabawię. Pewnie nie tyle ile tobą, jednak jakiś zalążek zadowolenia mi pozostanie-uśmiechnął się kpiarsko
Szybko zanalizowałam informacje. Zaczęłam się zastanawiać. Ja mogę zginąć. Jednak Harry nie! A Sid? Nie mogę mu pozwolić jej skrzywdzić.. No i ona pociągnęłaby z sobą Nialla... Nie trzeba znaleźć inne wyjście. Takie, które wyrządzi mniej szkód. Tak to jedyna opcja
-To co? Gotowa na śmierć?
-Zgoda. Zrobię co będziesz chciał pod warunkiem, że ostawisz innych w spokoju. Szczególnie Harry'ego.
-Wiedziałem, że zmądrzejesz dziecinko. Więc tak. Wyjedziesz ze mną! Daleko i pozostaniesz już ze mną na zawsze. Jeśli uciekniesz, zabijesz się lub skontaktujesz się z kimś on zginie.
Kiwnęłam głową niezdolna do wypowiedzenia słowa tak.
-Daj mi miesiąc-powiedziałam-wyjdę ze szpitala i załatwię swoje strawy.
-Dobrze, ale ani dnia dłużej mała. Może nawet lepiej niż teraz. Wszystko nam przygotuję-zaśmiał się szaleńczo i skierował do wyjścia-Jednak pamiętaj jeden fałszywy ruch a..-wyciągnął zapalniczkę i podpalił zdjęcie. Upuścił je specjalnie na podłogę i wyszedł. Wpatrywałam się nieruchomo w płonący wizerunek Harry'ego.. To zapowiadało mu straszną śmierć...Nie pozwolę na to! Odetchnęłam głęboko kiedy zdjęcie się dopaliło. Miesiąc.. Miesiąc prawdziwego życia. Przymknęłam oczy dziwnie spokojna.
--Liam--
-I co z nią?-zapytałem lekarza, który do nas podszedł.
-Operacja się skończyła. Panna Danielle walczy o życie.  Została przeniesiona na odział specjalny. Nie wolno tam wchodzić. O jej życiu zadecydują następne dni. Cały czas mamy ją pod narkozą. Radzę jechać panom do domu. To może potrwać do tygodnia. Jeśli po tym czasie jej stan się nie polepszy, zgodnie z jej spisaną wolą, odłączymy ją od maszyny dającej jej życie-powiedział zmęczonym głosem.Załamałem się. Czyli, że jest aż tak źle? Poczułem, że coś ciepłego spływa mi po policzku. Szybko otarłem łzę.
-Chodź Liam. Jedziemy do domu-powiedział Zayn.
---W aucie---
-Nie jedź do domu-powiedziałem mu.
-Dlaczego?-zapytał zdziwiony
-Muszę odreagować. Jedziemy do klubu-powiedziałem
-Super! Ja zawsze jestem gotowy na zabawę!-zaśmiał się Zayn
---Na imprezie---
Postanowiłem schlać się w cztery dupy. Nic mi nie sprawi więcej przyjemności niż dobra zabawa.  PIłem po kolei każdy drink powoli odpływając.
---Rano---
Obudziłem się. Otworzyłem oczy. Ahh moja głowa! O jestem w domu! Odwróciłem się na bok
-Aaa!-krzyknąłem. obok mnie leżał Zayn. Nagi Zayn.. I ja również nie miałem na sobie niczego.
-Nie drzyj się!-powiedział obudzony-Głowa mi pęka.
-Coś...Co się wczoraj wydarzyło?-zapytałem
-Nie pamiętasz? Myślałem, że wiesz co robisz-wyglądał na zdezorientowanego. I wtedy sobie przypomniałem. Przespałem się z Zaynem! Ja! 100% hetero!
-Kurde! Debil ze mnie-powiedziałem głośno. Było się nie schlać!
-Nie uważam tak-wyszczerzył się do mnie. Czy Zayn jest homo?
---wracamy do poprzedniego dnia---
--Harry--
Wróciłem do sali Sophie. Dziewczyna była blada. Miała zamknięte oczy. Już myślałem, że śpi, ale kiedy dotknąłem jej policzka otworzyła je. Napięła się. Spojrzała na mnie uważnie. Po chwili odetchnęła z ulgą.
-Harry-wyszeptała.
-Jestem tu mała- powiedziałem całując ją
---Tydzień później---
--Sophie--
Wychodzę ze szpitala. Zostały mi trzy tygodnie. Muszę wszystko przygotować. Może mi się uda to jakoś zrobić. Harry szedł obok mnie trzymając za dłoń.  Muszę się nacieszyć czasem, który nam pozostał.
-Skarbie dzisiaj mamy wywiad. Odwiozę cię do domu i muszę jechać-powiedział smutno
-Szkoda.. Zobaczymy się jutro?-zapytałam
-Tak zapraszam cę na kolację. Ubierz się elegancko-powiedział z uśmiechem
-------------------------------
Ta dam :)
Dedykacja dla Zuzy!
Chociaż taki średni wyszedł ;/ miał być ciekawy.
No cóż następnym razem postaram się bardziej.
I wiosełka! :D

Ja nie mogę z tego drugiego <3

Proszę o komcie! Papatki misiaki *.*

niedziela, 2 grudnia 2012

Rozdział 25 cz. 2

---Niall---
Oparłem się o ogrodzenie otaczające posesję Sid i Soph. Nie miałem kluczy od posesji, więc nie mogłem tam wejść. Spojrzałem na zegarek. Dokładnie godzinę temu wyjechaliśmy z miejsca zawodów. Co ona tam robi?, pomyślałem. Pojechała odwiedzić rodziców w Ameryce, czy co? Stoję tu już co najmniej 20 minut. Byłbym szybciej, ale był straszny korek na głównej drodze. A ona jakie przeszkody mogła mieć? Jelenie się ustawiły w kolejce do żłobu? Egri zawyła cicho. Rzuciłem jej zdenerwowane spojrzenie, ale suczka się tym nie przejęła i zaczęła zawodzić jeszcze głośniej.
-Zamknij wreszcie szczekaczkę!- warknąłem na nią.
Skuliła się, a ja poczułem dziwne ściskanie w żołądku. Martwiłem się o nią. Wtedy zadzwonił Harry.
-Czego chcesz?- spytałem opryskliwie.- Od półgodziny czekam na Sidney pod jej domem i nie mam ochoty na rozmowę!
~Właśnie...~ zabrzmiał dość niepewnie.~ Sophie leży w szpitalu. Omal nie zginęła... Niecałą godzinę temu zadzwoniłem do Sid. Powinna wiedzieć. Kiedy jej to powiedziałem, nic nie odpowiedziała... Potem usłyszałem huk i się rozłączyła...
-Że co?! I dopiero teraz mi o tym mówisz?!
Rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni. Wiedziałem! Coś się stało! Nie miałem czasu kluczyć między drzewami samochodem. Bezpieczna jazda po lesie będzie za wolna. Już lepiej bym zrobił biegnąc. Wtedy wpadł mi do głowy jeszcze jeden pomysł. Zamknąłem psa w samochodzie. Wspiąłem się na ogrodzenie, lądując po drugiej stronie. Pobiegłem do stajni. Wziąłem Króla Marchewkę- konia Louisa, o idiotycznym imieniu. Lou i tak ostatnio na nim nie jeździł, a Oksford, którego dostałem od Sid jest za mały do tego, co zamierzałem zrobić.
Nie tracąc czasu na siodłanie konia, wspiąłem się na górkę siana, z której przeskoczyłem na grzbiet olbrzyma. Galopem wyjechałem ze stajni. Wyszukałem wzrokiem miejsce, gdzie ogrodzenie jest najniższe (tzn. było wszędzie tej samej wysokości, ale w tym miejscy była akurat spora górka) i naprowadziłem na nie olbrzyma. O skokach konnych wiedziałem mniej więcej tyle, ile Harry o balecie, ale postanowiłem iść na żywioł... dla Sid. Koń wybił się mocno, prawie przelatując nad ogrodzeniem. Spadaliśmy o wiele dłużej niż wznosiliśmy się. W końcu tylko z jednej strony było wzniesienie. Cały czas siedziałem skulony na grzbiecie Króla. W chwili, gdy jego przednie kopyta dotknęły ziemi, poczułem gwałtowne szarpnięcie do tyłu. Jak nic przekoziołkowałbym do tyłu, na szczęście w ostatniej chwili złapałem się jego grzywy i udało mi się utrzymać. Popędziłem go w stronę lasu. Gdzie teraz?, zastanawiałem się. W którą stronę powinienem jechać? I jak tym sterować?! Oczywiście lubiłem konie. Umiałem też jeździć. Ale ani nigdy nie skakałem, ani nie jechałem bez niczego. Nauczyłem się prowadzić konia za pomocą wodzy. Bez nich nie potrafię nawet zwolnić. W dali zauważyłem kłęby dymu. Poprowadziłem tam ogiera. A raczej on poprowadził mnie... Biegł przed siebie, ja mogłem tylko mieć nadzieję, że trafię na Sydney. I zobaczyłem ją. Tzn. jej ciężarówkę.
-Zatrzymaj się!- zawołałem bardziej błagalnie niż rozkazująco.-Stóóój!
Król zwolnił do stępa, a ja zeskoczyłem z jego grzbietu. Nogi ugięły się pode mną, upadłem. Szybko wstałem. Przecież ten samochód zaraz wybuchnie! Cud, że jeszcze się to nie stało. Szybko wyciągnąłem z niego Sydney. Gdy ją wynosiłem spojrzała mi w oczy. Uśmiechnąłem się do niej, ale straciła przytomność. Zadzwoniłem pod 112 z mojej komórki (jak to dobrze, że nie wyrzuciłem jej po rozmowie z Harrym. A miałem taki zamiar...). Opisałem całą sytuację, a oni za stosowne uznali przysłać nie tylko pogotowie, ale też
straż pożarną. Jeśli samochód wybuchnie, powiedziała sekretarka, drzewa zaczną się palić jak zapałki. Wziąłem sobie to na poważnie, postanowiłem odciągnąć Sydney jeszcze dalej. Ogień nie może jej dosięgnąć. Wygodniej by mi było ją przenieść na koniu, ale ogier gdzieś uciekł. W tym wszystkim nie miałem czasu go przypilnować albo szukać czegoś, do czego mógłbym go przywiązać... Wziąłem ją więc na ręce i odniosłem jeszcze na dobre kilka metrów. Teraz Vervada, pomyślałem. Sid by mi wydrapała oczy, gdyby stało się coś jej ukochanej klaczy. Nadjechała karetka i straż. Ratownicy zaczęli pakować Sid do samochodu na noszach, a strażacy zbierali sprzęt. Podbiegłem do samochodu.
-Co pan robi?!- krzyknął jeden ze strażaków.- To zaraz wybuchnie!
-Koń!- odkrzyknąłem.- Tam jest koń.
Dobiegłem niemal do ciężarówki. Podchodziłem do niej od tyłu, tędy, gdzie się wprowadza konia. I wtedy szoferka wybuchła. Odrzuciło mnie do tyłu, a samochód stanął w płomieniach.

*          *          *

<<Nazajutrz>>
---Sydney---
Otworzyłam oczy. Odetchnęłam głęboko. Uwielbiałam to uczucie. Jakim szczęściem jest móc żyć i oddychać. To, na co większość ludzi zazwyczaj nie zwraca uwagi mi sprawiało największą radość. Może dlatego, że nikt nie przeżył tylu przygód, co ja, i to w tak krótkim czasie... Po chwili zaczęłam się zastanawiać, dlaczego zawsze udaje mi się przeżyć. Głupi ma zawsze szczęście, pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie. Byłam w szpitalu, tego nie dało się ukryć. Usiadłam na łóżku, ale zrobiłam to tak gwałtownie, że zakręciło mi się w głowie. Zachwiałam się.
-Uważaj!- podbiegł do mnie Niall.- Jesteś za słaba...
-Daj spokój Niall, nic mi nie jest- mówiąc to spuszczałam głowę, a teraz spojrzałam na niego.- Niall...?
Poznałam go po głosie... Chyba tylko po nim. Jego twarz była obwiązana bandażami, a na głowie zamiast bujnych, złotych włosów miał kilka węgielków.
-Co się...?
-Wszystko w porządku, Sid- powiedział.- Ratowałem twojego konia, kiedy samochód wybuchł...
-Ver!!! Co z nią???- wpatrywałam się w niego z nadzieją. Oczekiwałam, że nie usłyszę odpowiedzi: ,,Przykro mi, ale nic nie mogłem zrobić".
-Ma się dobrze...
-Tak?! Muszę ją zobaczyć!
-Nie wiem, czy to dobry pomysł...
Zachowywał się dość dziwnie. Postanowiłam zadać to decydujące pytanie.
-Czy ona żyje?
-Taak. Ale nie wiem, czy dobrym pomysłem jest zaprowadzić cię do niej.
-Muszę ją odwiedzić. To kiedy stąd wychodzę?
Porozmawialiśmy z lekarzem. Miałam lekkie wstrząśnienie mózgu. Już jutro mogli mnie wypuścić. Gorzej było z Niallem. Z taką twarzą nie mógł chodzić po mieście. Ani z bandażem, ani tym bardziej bez. Wydawało mi się, że on specjalnie nie chciał zaprowadzić mnie do Vervady. W końcu jednak tak długo nalegałam ze łzami w oczach, że w końcu się zgodził na przeszczep skóry i włosów na głowie. Zabieg miał zostać wykonany dziś, jutro chłopak mógłby już wyjść ze szpitala. Westchnął głęboko, ale skinął głową.
-Niech będzie- odparł bez przekonania.
<<20 godzin później>>
Jechaliśmy do weterynarza, u którego obecnie przebywała moja Ver. Wcześniej chciałam jeszcze odwiedzić Soph, ale najpierw była podczas ważnego zabiegu, a potem jeszcze się nie obudziła. Musieli wyprostować jej złamane żebra tak, by te mogły się spokojnie zrosnąć. Lekarze zapewnili mnie, że stan Sophie jest stabilny i nie ma podstaw do obaw.
W drodze nam się nudziło, więc postanowiłam dopytać Nialla, co się właściwie stało.
---Niall---
Nie mogłem jej powiedzieć całej prawdy... A może powinienem? Przecież już dojeżdżamy, zaraz się sama dowie. A niech się dowie! Ja jej nie powiem! Postanowiłem więc dosyć skrócić moją opowieść, unikając wyjaśnień dotyczących klaczy.
-Biegłem do samochodu- zacząłem.- Wtedy on wybuchł. Nie cały... Tylko kabina kierowcy. Gdybyś ty tam była, nie miałabyś szans na przeżycie. Na szczęście ciebie wyciągnąłem pierwszą. A więc jak mówiłem szoferka wybuchła. Była to siła tak wielka, że odrzuciło mnie na dużą odległość.
Miałem zamiar przekręcić dalszą część zdarzeń, ale postanowiłem już teraz skrócić opowieść... Przecież nie musiałem być przytomny po czymś takim.
-Nie wiem, co się dalej działo- skłamałem z premedytacją.- Musiałem stracić przytomność.
---Sydney---
Weszliśmy do długiej stajni, w której przebywały leczone konie. Spojrzałam na Nialla.
-Poczekaj tu- rozkazałam.- Chcę sama zostać z Vervadą.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł...
-Daj spokój, Niall.
Pobiegłam do boksu z przyczepioną karteczką: Koń: Vervada, właściciel: Sydney Fox. Początkowo jej nie poznałam. Pysk i klatkę piersiową miała poparzoną, obraz żalu i nieszczęścia. 
-Hej, malutka- powitałam ją.
Nie zastanawiając się nad tym, co robię (w końcu z tą klaczą mogłam zrobić wszystko, a ona to zawsze cierpliwie znosiła). Szybko otworzyłam drzwi od boksu i podbiegłam do klaczy. Ona nagle stanęła dęba i skoczyła w moją stronę. Krzyknęłam, potknęłam się i upadłam. Utknęłam w kącie boksu. Klacz zaczęła wymachiwać nade mną potężnymi kopytami, a ja skuliłam się, zakrywając głowę rękami. Mogłam tylko czekać aż moja najlepsza przyjaciółka mnie zabije.

,,Można przeżyć życie w sposób tak pełny, iż pod koniec jesteś gotów na śmierć, gdyż nie zostaje ci nic innego do roboty."
Jonattan Carroll
----------------------
Hej. Przepraszam, że notka jest tak późno, ale ostatnio coś  nam się grafik zepsuł. Sophie nie mogła swojej notki wstawić wcześniej niż w sobotę. A ja swoją napisałam już w niedzielę, ale chciałam, żeby był choć minimalny odstęp między notkami. (:
W zeszłą niedzielę (25.11.12) założyłam nowego bloga: 
www.kare-serce-konia.blogspot.com
Serdecznie na niego zapraszam, a komcie jak zwykle mile widziane. :D

sobota, 1 grudnia 2012

Rozdział 25 cz.1

--Sophie--
Otworzyłam oczy. Zaczerpnęłam dużej ilości powietrza i skrzywiłam się piszcząc. Moja klatka piersiowa!  Całą pokrywały bandaże. Zorientowałam się, że mam połamane żebra. Lekarze coś do mnie mówili, ale ich nie słyszałam. Co z Danielle? Oh czy ona żyje? Uratowałam ją? Zobaczyłam za lekarzami Harry'ego. Posłałam mu rozpaczliwe spojrzenie. Chłopak podszedł bliżej.
-Kochanie jak dobrze, że żyjesz-powiedział zmęczonym głosem. Pogładził mnie po policzku. Widziałam ból w jego oczach.
--Harry--
Nie mogłem na nią patrzeć w takim stanie. Coś mnie rozrywało w środku. Mogła tego nie przeżyć. Jest taka blada i oddycha z trudem.
-Co z Dan?-wyszeptała z trudem. Oczywiście nie myśli o sobie! Gdyby myślała nie byłoby jej tu. A możliwe, że jej ofiara pójdzie na marne. Dlaczego Dan chciała to zrobić?
-Jest w trakcie operacji-odrzekłem. Nie dodałem, że jej szanse na przeżycie są bardzo nikłe. Nie ma po co jej denerwować.
-Przepraszam, że przerywam. Udało się nam panią ocalić, ale ma pani połamane żebra i będzie pani musiała zostać w szpitalu przez dwa tygodnie. Później będzie pani już mogła chodzić i rozpocząć studia. Radę nie nadużywać mowy i nie robić głębszych wdechów. No i uważać na kroplówkę-powiedział doktor. Dziewczyna skinęła głową i zamknęła oczy.
--Liam--
Chodziłem tam i z powrotem po szpitalnym korytarzy. Zaczynałem już odchodzić od zmysłów. Moje myśli skupiały się na jednym Danielle.. Jak mogłem dopiero teraz zrozumieć jaka wspaniała jest ta dziewczyna? Jak mogłem łudzić się, że nic jej nie będzie? Jak mogłem jej to zrobić? Jestem dupkiem! Pieprzonym dupkiem! Dan.. Błagam nie umieraj! Nigdy bym sobie tego nie wybaczył i nigdy bym nie zapomniał. Prędzej bym ze sobą skończył.
-Liam to Ci nic nie da-powiedział Zayn. To jeszcze długo potrwa. jedźmy do domu.
-Ty nic nie rozumiesz-zaśmiałem się  gorzko-To moja wina! Prawie zabiłem je obie!
--Sophie--
Modliłam się żeby Dan nie umarła. Dlaczego jej to grozi? Przecież zamortyzowałam uderzenie! W trzęsących się dłoniach trzymałam różaniec, który dała mi kiedyś babcia. Odmawiałam go a łzy leciały z moich oczu. Panie błagam nie daj jej umrzeć! Harry siedział obok mnie z przymkniętymi oczami. Kiedy skończyłam odmawiać modlitwę zebrałam siły.
-Co się jej stało? Dlaczego umiera?-wyszeptałam czując wielki ból przy każdym słowie.
-Jedno z jej żeber przebiło jej żołądek. Znaleźli dawcę, ale nie wiadomo czy Dan przeżyje. Ma także dużo innych obrażeń-powiedział patrząc mi w oczy z lękiem. Jakby bał się, że wpadnę w panikę. Zrozumiałam dlaczego. To moja wina! Ona umiera i to przeze mnie. Gdybym do niej przyszła wcześniej, gdybym nigdy nie poznała Liama. Gdybym trzymała się od nich wszystkich z daleka wszystko byłoby dobrze. Rurka z kroplówką zaczęła mi dziwnie ciążyć. Wyciągnęłam dłoń żeby ją odczepić. Harry złapał mnie za nią.
-Co ty wyprawiasz? Nawet o tym nie myśl! Nie waż się zabijać. Pomyślałaś o tym co by się ze mną stało bez Ciebie? Nie mógłbym dalej żyć!-powiedział mając łzy w oczach. Nadal próbowałam to zrobić, ale z mniejszym zapałem. On nic nie rozumie. Byłoby mu lepiej gdyby mnie nie było.
--Harry--
Gdy zyskałem pewność, że tego nie zrobi zawołałem pielęgniarkę. Dała jej jakiś środek nasenny . Kiedy Soph zasnęła wyszedłem z sali. Powędrowałem wzdłuż korytarza.
-Co z nią?-zapytałem Nialla
--Sophie--
Otworzyłam oczy. Musiałam zasnąć po tym czymś czym mnie raczyła pielęgniarka. Obok mnie ktoś stał i bynajmniej nie był to Harry.
-Witaj mała!-powiedział mrużąc z nienawiścią oczy. Zadrżałam. Wiedziałam, że po mnie przyjdzie-Nadal nie zmieniłaś zdania co do nas suko?
Pokręciłam przecząco głową. Powinnam być przerażona, ale czułam tylko spokój.
-Mam tu coś takiego co zakończy całą sprawę. Pokazał mi strzykawkę.
-Wiesz co to jest? Nie? To cyjanek potasu. Wystarczy, że wstrzyknę go do kroplówki i parę sekund później będzie po tobie-powiedział rozmarzonym głosem-Sprawia mi to przyjemność wiesz? Zabijanie.. Przyjemne uczucie. Jednak przy tobie jest inaczej-przerwał na chwilę-Zmusiłaś mnie do tego! Nie dajesz mi wyboru. A moglibyśmy być razem tacy szczęśliwi-dodał z wyrzutem w głosie. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Nadszedł dla mnie koniec. Zapłacę  za to co zrobiłam Dan.
-Uśmiechasz się? Chcesz umrzeć? Nie byłbym tego taki pewien. Jest po tobie jeszcze ktoś kto dzisiaj zniknie z tego świata. To całe zamieszanie jest przez niego-wyciągnął z kieszeni spodni zdjęcie. Zimne szpony przerażenia chwyciły mnie za gardło. Nie!
----------------------------------
Na początek przepraszam was, że tyle czekaliście. Nie miałam czasu na pisanie. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Rozdział dedykuję wszystkim którzy czekali!