piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział 32 cz. 2

~~Następnego dnia~~

---Sydney---
Obudziły mnie promienie słońca padające na moją twarz. Musiałam wczoraj zapomnieć o zasłonieniu okna zasłonami. Usiadłam na łóżku i ziewnęłam. Dzisiaj musiałam iść złożyć zeznania na policję. Wcale nie miałam ochoty ruszać się z domu. Walnęłam się z powrotem na poduszki, rozkładając ręce na boki. Listopadowe słońce oświetliło moją twarz, a z uchylonego okna zawiał mroźny wiatr. Westchnęłam cicho. Nigdzie się dziś nie ruszam, pomyślałam z satysfakcją. Niestety zwierzęca część ,,domowników" zniweczyła moje plany. Najpierw Egri wbiegła do mojego pokoju. Nie robiłoby mi to żadnej różnicy, bo na ogół spała ze mną w jednym łóżku(ale się stoczyłam: zamiast przespać się z Niallem, śpię z psem), ale teraz wskoczyła na łóżko, zafundowała mi buziaka z języczkiem w usta, po czym obracając się o 180° przejechała mi ogonem po twarzy i stanęła na brzuchu.
-Egri, spokój!- krzyknęłam, rzucając w nią poduszką.
Sunia jednak uznała to tylko za nowy rodzaj zabawy. Odskoczyła przed poduszką, po czym przyniosła mi ją w zębach, bez zamiaru zwrócenia jej. Rozdarła poszewkę i zaczęła wyciągać pierze.
-Eg!!!
Wyrzuciłam gumową piłeczkę przez drzwi, które zamknęłam, gdy Egri pobiegła za zabawką. Znów walnęłam się na łożu. Tylko z łóżkiem mnie stąd wyniosą, pomyślałam. Ale zapomniałam, że oprócz psa mam jeszcze pięć koni. W tej chwili przez uchylone okno dobiegło mnie rżenie koni. Vervada musiała robić niezłą rozróbę w stajni, bo budynek (w miejscu, gdzie znajdował się jej boks) drżał. Odetchnęłam głęboko. Miałam ochotę zrobić koninę Vervadovą z rusztu... na smalcu z Egri. Kochałam te zwierzaki, ale teraz chciałam sama się zabić, więc wolałam, żeby one nie wchodziły mi w drogę. Wstałam niechętnie, oporządziłam konie, nakarmiłam Egri, ale miskę zostawiłam jej na zewnątrz, bo zamierzałam jej nie wpuścić do domu. Teraz idę na komisariat złożyć zeznania, a potem potrzebuję świętego spokoju.
~~10 minut później~~
Po wyjściu z domu podłączyłam ogrodzenie do prądu (zazwyczaj było wyłączone). Miało mnie dłużej nie być, więc postanowiłam uważać, by po powrocie nie zastać nieproszonych gości. Do centrum Londynu postanowiłam iść na piechotę. Świeże powietrze mi nie zaszkodzi... chyba... Czasem w życiu w najmniej odpowiednim momencie przychodzi nagła chwila spokoju, dziwnej obojętności. Tak więc szłam przez las, w którym zginął mój przyjaciel (a to ja byłam celem), bez żadnych obaw. Co ma być to będzie, a... chciałabym zginąć. Jedynym sensem mojego życia był teraz Niall, ale po zniknięciu Sophie trochę się od siebie oddaliliśmy. Potem mi się oświadczył, a ja byłam wniebowzięta, jednak po śmierci Thomasa w ogóle nie chciałam go widzieć na oczy.
~~3 godziny później~~
Wreszcie doszłam do domu. Zdążyłam już pójść do centrum, złożyć zeznania (przy okazji udzielając wywiadów dla kilku upierdliwych dziennikarzy), zrobić zakupy, a teraz stałam przed ogrodzeniem. Gdy włożyłam klucz do zamka Egri przywitała mnie radosnym jazgotem. Po chwili jednak straciła zainteresowanie mną i zabrała się za obgryzanie dużej wapiennej kości (jednej z tych, które można kupić w sklepach zoologicznych).
-Kto ci to dał?- spytałam. Na pewno nie dostała jej ode mnie. Pierwszy raz  widziałam tą zabawkę, a jak wychodziłam jeszcze jej nie było.
-Ja- odezwał się znajomy głos za moimi plecami.
Było to tak niespodziewane, że aż podskoczyłam do góry z piskiem.
-Zabiję cię za to- warknęłam, odwracając się, by spojrzeć na narzeczonego.
-Egri się podoba mój prezent- stwierdził Niall.
-Wiesz, że nie o to mi chodzi. Po prostu ktoś może czyhać na moje życie i jestem wystarczająco zestresowana, a ty zachodzisz mnie od tyłu i niespodziewanie się odzywasz. A jak się tu w ogóle dostałeś?
-Chyba nie myślisz, że ten psiak jest dla mnie jakąś przeszkodą? Na mój widok cieszył się prawie tak bardzo jak na twój. Dałem Egri kość a sam przeszedłem nad ogrodzeniem.
-Gdybyś przeszedł nad ogrodzeniem to już byś miał irokeza-zaśmiałam się.- Jest pod napięciem.
-Furtka nie jest- zauważył, a ja zaklęłam w duchu.
Gdyby to był ktoś uzbrojony, już bym nie żyła. Chociaż... czy nie o to mi chodziło?
Weszliśmy do domu, a ja postanowiłam zaprosić Nialla na noc. Lepiej będę się czuła w jego towarzystwie, a on pewnie już wcześniej chciał to zaproponować, ale nie chciał się naprzykrzać.
~~Nazajutrz~~
Obudziłam się. Poczułam na sobie rękę, obejmującą mnie w talii. Poruszyłam obiema rękami i zorientowałam się, że nie należy ona do mnie. W pokoju panowała całkowita ciemność. Sięgnęłam pod poduszkę i wymacałam komórkę. Nacisnęłam jeden klawisz, żeby ją zaświecić. Światło poraziło mnie w oczy. Gdy do niego przywykłam spojrzałam na godzinę. 6:50. Odetchnęłam głęboko, uwolniłam się z objęć Nialla i wstałam. Wyjrzałam przez okno. Na dworze szalała śnieżyca, a biały puch leżący dookoła sprawiał, że wydawało się jaśniej niż było w rzeczywistości.
~~2 godziny później~~
Niall jeszcze spał toteż założyłam długi płaszczyk i skórzane kozaki, bo zamierzałam iść do koni. Zdążyłam otworzyć, kiedy zauważyłam leżącą na wycieraczce gazetę. ,,Dziennik europejski", pomyślałam. W tej gazecie znajdowały się najważniejsze wydarzenia z każdego z krajów Europy. Ale co on tu robi? Podniosłam  gazetę z ziemi i już chciałam ją odłożyć do domu, gdy w oczy rzucił mi się ogromny nagłówek z pierwszej strony:
,,ZAMACH NA NASTOLATKĘ- BRYTYJSKĄ MILIONERKĘ SYDNEY FOX".
Zaciekawiona wzięłam gazetę do stajni, by tam przeczytać artykuł o mnie. Usiadłam na sianie w boksie Wintera (będąc blisko ogiera przyjaciółki czułam też obecność Sophie) i pogrążyłam się w lekturze:
ZAMACH NA BRYTYJSKĄ MILIONERKĘ SYDNEY FOX!!!
Dnia 2 grudnia szła do miasta razem z jednym z wynajętych przez siebie detektywów Thomasem Eaglem, kiedy nagle detektyw ją popchnął, a sam upadł na ziemię, postrzelony śmiertelnie.

,,Wiem, że to o mnie chodziło zamachowcowi, nie o Thomasa- mówi Sydney.- Kiedy Thomas upadł, podbiegłam do niego. Zauważyłam pistolet wycelowany prosto we mnie. Ktoś go spłoszył, ale gdyby nie to, podzieliłabym los detektywa." Dziewczyna nie wie, kto był tym zamachowcem, chociaż podejrzewa, że winna mogła być ta sama osoba, która porwała jej najlepszą przyjaciółkę i dalszą krewną królowej Sophie Colins.

Przyjrzałam się uważniej gazecie. Zobaczyłam, że zdjęcie, które chyba przedstawiało Thoma, zostało całkiem wycięte, a moje przekreślono czerwonym flamastrem. Pod spodem tym samym pisakiem ktoś napisał: ,,Nie ukryjesz się przede mną!!!". Wtedy mocny męski głos powtórzył: Nie ukryjesz się przede mną! Pisnęłam. Ktoś tu jest! Rzuciłam gazetę jak oparzona. Wtedy wyleciał z niej mały dyktafon sterowany na pilota. Odetchnęłam cicho. Już myślałam, że nie jestem sama. Chwilę... kto włączył dyktafon? Przerażona wybiegłam ze stajni, byle tylko znaleźć się blisko Nialla.
---------------------------------------
Rozdział beznadziejny, jak na tyle czasu ile miałam. :/ Mam nadzieję, że następne będą lepsze. Niestety nasze opowiadanie niedługo się skończy, ale postaram się pisać lepiej.

niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 32 cz.1

muzyka
--Sophie--
Kiedy trochę ochłonęłam wstałam i poszłam do kuchni napić się czegoś. Nalałam sobie pełną szklankę wody mineralnej. Lecz kiedy ją podniosłam zatrzęsła mi się ręka i upuściłam naczynie. Odetchnęłam głęboko
-Ah!-szybko zaczęłam zbierać odłamki szkła. Skaleczyłam się jednym. Na widok krwi znowu zebrało mi się na wymioty. Szybko wyrzuciłam szkło do kosza i wytarłam podłogę. Co się ze mną dzieje?! Zaczynam wpadać w jakąś nerwicę. Dostałam sms-a
@Dzisiaj próba chóru. Spotkajmy się o 16 przy sklepie.  Maciek :)
@Ok :) -odpisałam. Spojrzałam na zegarek. Była 15:12. Umyłam zęby, przebrałam się i biorąc telefon wyszłam z budynku. Poczułam na twarzy podmuch wiatru. Zostało mi jeszcze 20 minut, ale nie mam zamiaru siedzieć w tym wstrętnym mieszkaniu. Przechadzałam się powoli po parku obok kamienicy. Był bardzo ładny. W pewnej chwili zobaczyłam bardzo wysokie i stare drzewo. Nie miało już prawie żadnych liści. Jego gałęzie jakby wspinały się do nieba. Dotknęłam lekko szorstkiej kory. Stojąc tak przypomniałam sobie moje pierwsze spotkanie z Harrym.
wspomnienie
 Spojrzałam w górę. Na gałęzi nade mną siedział jakiś wysoki chłopak o brązowych kręconych włosach. Zsunął się z niej zwinnie i usiadł obok mnie.
-Cześć-odparłam. Uśmiechnął się do mnie. Bez wahania odpowiedziałam mu tym samym. Nigdy nie należałam do ludzi podejrzliwych. A ten chłopak wydawał się bardzo sympatyczny i do tego niebywale przystojny. Miałam dziwne wrażenie że skądś go kojarzę.

(później)
  Przez chwile mierzyliśmy się wzrokiem po czym oboje w tej samej chwili wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem. Harry podszedł do mnie trzęsąc się ze śmiechu. Nagle podniósł mnie i powiesił na swoim ramieniu  tak że wisiałam głową w dół.
-AAA! Człowieku puszczaj! Pooomocy!
-Obiecaj że do mnie kiedyś przyjdziesz albo cię nie odstawię-powiedział spokojnie. Wahałam się minutę drocząc się z nim. Później zdałam sobie sprawę że mówi serio.
-Niech ci będzie o-b-i-e-c-u-j-ę. Zadowolony? Teraz mnie odstaw.-uległam. On niezwykle delikatnie przełożył mnie na ręce(tak jak Pan młody trzyma Panią młodą przy wchodzeniu przez próg), spojrzał mi w oczy a później odstawił na ziemię. Następnie zdjął swoją bluzę i mi ją podał

 ______
Westchnęłam i pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Wtedy nie było żadnych problemów... Kiedy go poznałam całe nasze życie się zmieniło. Same komplikacje. Jednak to nie jego wina i niczego nie żałuję! On nie przyniósł problemów tylko ja je zrodziłam. Harry był przy mnie i  wspierał całym sobą. 
-Nie! -wyszeptałam. Muszę iść na chór. Ja już i tak jestem stracona. Głowa koszmarnie mnie bolała a w ustach nadal miałam ten straszny posmak...
--Harry-- 
Czekałem w szpitalu aż któryś z lekarzy poinformuje mnie o stanie Louisa. W tym czasie oddałem się ponurym myślom. 
- Sophie... - szepnąłem  cicho. Monica, która siedziała obok mnie podniosła głowę i spojrzała na mnie. Jej twarz była opuchnięta i mokra od łez a oczy pełne smutku. Nic nie powiedziała i po chwili odwróciła głowę. Zrobiło mi się dziwnie wstyd. Chciałem ją jakoś pocieszyć, ale nie wiedziałem jak. Nic właściwego nie przychodziło mi do głowy więc tylko siedziałem sztywno na krześle. Louis może umrzeć. Ta myśl dopiero teraz przedarła się do mojej świadomości. Wiele przeszliśmy w tym roku, ale jeszcze żadne z nas nie straciło życia. Czy Lou może być pierwszy? W tej chwili podszedł do nas lekarz.
- Przykro mi... - w tej chwili Monica zerwała się na nogi po czym zachwiała się i opadła na mnie zemdlona. Lekarz przerwał. 
- Niech pan dokończy! - krzyknąłem 
- No dobrze, a więc...
--Sophie--
Na chórze było dobrze mimo, że nie pamiętałam dokładnie wymowy wszystkich słów. Maciek dzielnie mi powtarzał wszystkie trudne wyrazy. Zdałam sobie sprawę, że uczymy się samych kolęd. Zbliżało się Boże Narodzenie. Czy mi się wydaje? Poznałam Harry'ego pod koniec czerwca... Minęło dopiero pół  roku! A działo się już tyle rzeczy. Przecież się zaręczyliśmy! Niby nic dziwnego ale po paru miesiącach? Chociaż przez ten czas działo się więcej niż w całym moim dotychczasowym życiu. Najgorsze jest to, że te wszystkie rzeczy to moja wina. Liam się we mnie zakochał- Danielle prawie się zabiła, Harry wyjechał obrażony. Olałam byłego - zaatakował mnie nożem, straciłam pamięć, zagroził moim bliskim, poranił kogoś i wreszcie mnie wywiózł. Zaczynam dochodzić do wniosku, że coś ze mną jest nie tak. 
- Hej śpiąca królewno! - Maciek przerwał moje rozmyślania z wielkim uśmiechem na twarzy - Poznaj Amelię - Wskazał na uroczą niską blondynkę. Uśmiechnęłam się do niej
- Miło mi poznać. Mam na imię Sophie 
- Amelia - uśmiechnęła się uroczo. Co jak co ale tak oddalonej od ,,plastika" blondynki dawno nie widziałam!
Miała bardzo miły wyraz twarzy. Zdecydowanie już zyskała moją sympatię. Widać było, że Maciek nie jest jej obojętny. Obydwoje odprowadzili mnie pod blok.
- Tutaj mieszkasz? - zapytał zaniepokojony Maciek - Niezbyt przyjemnie.
- A tam - machnęłam ręką starając się panować nad drżeniem głosu - mogło być gorzej.
No tak. Zawsze może być gorzej... I pewnie będzie
---------------------------------------------
Przepraszam! Wiem długo czekaliście a rozdział kiepski, ale nie miałam już na niego pomysłu. Postaram się polepszyć :) I pewnie dziwi was piosenka Disneya , ale stwierdziłam, że pasuje :P
Mam nadzieję, że ktoś czekał i że nie zabije mnie za jakość :) Powiem jeszcze, że tęskniłam

piątek, 1 marca 2013

U W A G A ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! !

Zawieszamy bloga na czas nieokreślony. Następna notka pojawi się na pewno w chwili wolnego czasu. Na pewno będziemy go kontynuować, tylko nie wiemy jeszcze kiedy... ):

DO ZOBACZENIA... TZN. DO NAPISANIA (:
Nie kopiuj :Pboo.ogg

piątek, 1 lutego 2013

1000000000000000 lat Harry!!!




W każdym razie wszystkiego najlepszego Harry! Obyś zawsze był szczęśliwy, zdrowy i radosny. Życzę Ci żebyś zapomniał o Taylor i znalazł dziewczynę, która na Ciebie zasługuje :) Wielkiej imprezy aż do rana i żebyś się dobrze dogadywał z resztą 1D!

-------------
01.02.2012 :D wtedy zostałam directioners. Już cały rok z wami chłopcy!

wtorek, 29 stycznia 2013

Rozdział 31 cz. 2

~~NASTĘPNEGO DNIA~~
---Niall---
A niech to!, pomyślałem wściekle, widząc, że mój plan nie wypalił. Ta chabeta połknęła pierścionek zaręczynowy z perłą i brylantami, za który dałem 20 tysięcy funtów! Miałem ochotę ją za to wypatroszyć. Sid spojrzała na mnie rozbawiona, gdy za wszelką cenę próbowałem wydostać go z pyska zwierzęcia.
Co za niewypał z tym pomysłem! A mogłem zrobić tak jak Harry. Może goście by nie zjedli pierścionka...
Wróciliśmy do domu, ale ja wciąż byłem zawiedziony. Już moglibyśmy się szykować do ślubu, a teraz muszę od nowa kupować pierścionek zaręczynowy. Nie, chyba zwariowałem. Sid nie powiedziała tak, nawet nie wie, że chcę jej się oświadczyć, a już uważam ją za swoją nieformalną narzeczoną. Ale widziałem, jak na mnie patrzyła. Na pewno nie odmówi.
Pojechałem do najlepszego jubilera w Anglii, który, na moje szczęście, stacjonował w Londynie. Zamówiłem obrączkę. Tym razem postanowiłem kupić trochę skromniejszy pierścionek z jednym większym brylantem zamiast kilku małych i bez perły.
-Ma być z białego złota-złożyłem zamówienie.- Niech nie będzie zbyt ozdobiony. Wystarczy jeden duży brylant po środku. Cena nie gra roli.
-Proszę przyjść po jego odbiór za miesiąc- odparł sympatycznie jubiler.
-Nie mogę tyle czekać!Potrzebuję go na już... Możemy się jakoś dogadać?- spytałem przesuwając plik banknotów po ladzie.
Jubiler podniósł je i przeliczył.
-Jutro będzie gotowy.
Dorzuciłem jeszcze pięć stów.
-Proszę przyjść po jego odbiór za trzy godziny- odparł jubiler z szelmowskim uśmiechem.
Czego nie można załatwić za pieniądze?, pomyślałem retorycznie.
---Sydney---
Już wczoraj jak tylko dotarłam do domu zrobiło mi się przykro, że tak nakrzyczałam na Marthę. Oni starają się jak mogą. Obserwowali Soph przez kilka dni, a tego dnia już całą noc sterczeli pod jej willą. Nic dziwnego, że byli zmęczeni i głodni, a nie ich wina, że Sophie wykradła się tylnym wyjściem, o którego istnieniu oni nie mieli pojęcia. Dziś postanowiłam przeprosić detektywów. Zadzwoniłam do Nialla z prośbą, żeby mnie podwiózł, ale powiedział, że ma dziś do załatwiania dużo spraw. I umówił się ze mną na piętnastą w tym samym miejscu. (Co on znowu kombinuje?) Więc późnym rankiem osiodłałam Vervadę, która już mniej więcej pokonała swój strach przed ludźmi. I pojechałyśmy do biura. Zostawiłam ją pod budynkiem, a sama weszłam na górę (biuro detektywistyczne znajdowało się na pierwszym piętrze dwupiętrowego domku). Zapukałam. Usłyszałam krótkie ,,proszę" (wypowiedziane przez Marthę), więc weszłam.
-Sydney- Martha wstała z fotela na mój widok.
-Ładnie to się tak obijać?- spytałam żartobliwie.- Powinniście teraz szukać Soph.
-Przecież nas zwolniłaś?
-Serio? Nawet nie wiedziałam. A wy odeszliście tak po prostu? Jeszcze wam nie zapłaciłam.
-Nie należało nam się- powiedział Thomas wychodzący z drugiego pokoju.- Miałaś rację, zawaliliśmy sprawę.
-Nie- pokręciłam głową.- Po prostu trochę mnie poniosło... Nie mogę cofnąć wykrzyczanych wtedy słów, ale chciałam chociaż spróbować to naprawić. Wróćcie do pracy, proszę.
Nastała niezręczna cisza, którą przerwała Martha.
-Z przyjemnością- odparła uśmiechając się do mnie.
---Niall---
Przyjechałem po pierścionek.
-Witam ulubionego klienta- powitał mnie jubiler podając pudełeczko z pierścionkiem.
Otworzyłem je.
Był śliczny. Jeszcze lepszy niż tamten. Niby skromny, ale wspaniały. Uśmiechnąłem się odbierając pudełeczko.

-Jakaś dedykacja?- spytał.
-Słucham?- jego słowa do mnie nie dotarły.
-Czy wyryć coś na pierścionku?
-A tak- próbowałem sobie przypomnieć, jaki napis ułożyłem z róż wczoraj na randce.- Sydney plus Niall równa się forever together- wyrecytowałem
-Może pan przeliterować słowo ,,Sydney"?- spytał wyciągając notatnik i ołówek.
-To jest imię, nie słowo- mruknąłem zirytowany.- Es, igrek, de, en, e, igrek.
-Niall przez dwa ,,l".
-Tak!- już nie wytrzymałem nerwowo- Przecież się panu podpisywałem na zamówieniu! Najlepiej niech pan napiszę inicjałami.
-Równa się przez samo ,,k", czy przez ,,ck"?*
-Niech pan pisze znakiem...- zacisnąłem zęby.
-Forever pisze się przez ,,v" czy ,,w"?
Wyrwałem mu notes i napisałem: S.+N.=FOREVER TOGETHER
Oddałem notes. Zabrał mi pierścionek i poszedł na zaplecze. Na ustach wciąż widniał mu lekki uśmiech. Wyglądał jakby go bawiło, że wyprowadził mnie z równowagi.
Wrócił po pięciu minutach. Sprawdziłem, czy niczego nie poprzestawiał i schowałem pierścionek w pudełeczku do kieszeni. Wyszedłem bez słowa. Za pierścionek zapłaciłem już wcześniej, a jeszcze chwila z tym człowiekiem i poszedłbym siedzieć... za morderstwo. Zostawiłem u niego pół mojego wynagrodzenia za ostatni koncert, a on mi psuje nerwy.
---Sydney---
Wyszłam z detektywami z biura.
-To gdzie teraz idziemy, Sid?- spytała Martha.
-O nie-odparłam.-  Idziecie sami. Ja jestem umówiona z Niallem.
-Powodzenia- Martha się uśmiechnęła.
---20 minut później---
Doszłam do tego samego miejsca. Tym razem musiałam iść na piechotę. Niall bardzo mnie prosił, żebym nie brała Vervady ani żadnego innego konia. Ciekawe, czym Meg mu tak zaszła za skórę? Chyba się domyślam, ale... Zobaczymy co on na to. Oduczy się robić takich rzeczy. Powinien być ze mną szczery od początku...
Niall dołączył do mnie chwilę później, ale musiał być tu wcześniej, bo wszystko było przyszykowane. Po obiedzie blondyn klęknął przede mną, wyjmując małe, karmazynowe pudełeczko z kieszeni, otwierając klapkę i ukazując pierścionek.
-Sydney Fox... -zdawał się rozkoszować brzmieniem mojego imienia i nazwiska- czy wyjdziesz za mnie?
-Och, tak!- rzuciłam się mu na szyję.- Potem wyjęłam pierścionek i założyłam go na palec- jest o wiele ładniejszy od tego poprzedniego- wycedziłam. Już nie mogłam wytrzymać. Musiałam mu powiedzieć to, co mi leży na sercu.- O wiele tańszy, ale i tak cudowny.
-Że co?- spojrzał na mnie jakbym powiedziała, że widziałam go jak całował się z moim ojcem.
Wyjęłam z kieszeni złoty krążek ze srebrzystymi dodatkami i podałam mu.
-Skąd go masz?!- Wyglądał, jakby zobaczył ducha.- Kobyła go wydaliła?
-,,Kobyła" go nie połknęła. Mówiłam ci, że jadła trawę. Chyba umiem poznać, co w danej chwili je koń. Później byłam w tym miejscu na przejażdżce. Znalazłam pierścionek i go zabrałam. Musiał wypaść, kiedy Meg się wierciła. Reszty wydarzeń sama się domyśliłam.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś?!
-Czekałam aż ty mi powiesz. Myślisz, że nie przyjęłabym oświadczyn, gdybyś nie miał pierścionka?- zaśmiałam się.- Kocham cię, Niall, i kawałek kamienia tego nie zmieni.
Bałam się, że zaraz zacznie się złościć, ale zamiast tego pocałował mnie. Odwzajemniłam pocałunek. Położyliśmy się na trawie i zaczęliśmy się po niej turlać w plątaninie moich długich włosów. Raz ja byłam na Niallu, raz on na mnie, ale ani na chwilę się od siebie nie oderwaliśmy.
---Trzy godziny później---
Wybrałam w telefonie numer do Marthy.
~Hej, Sid~powiedziała.~ O co chodzi?
-Możemy się spotkać?- spytałam.- Jestem już wolna i chciałabym wam pomóc.
~Pewnie. Przyjedziemy pod twój dom. Poczekaj na nas pod furtką.
-Oczywiście.
Pobiegłam do domu (właśnie wychodziłam z lasu). Słońce już zaszło i z każdą minutą robiło się coraz ciemniej. Stanęłam przed bramą. Ich jeszcze nie było. Przycisnęłam czoło do jednego z prętów i zmrużyłam oczy. Oczami wyobraźni zobaczyłam Sophie.
=Od dziś tu będziemy mieszkać=powiedziałam ja jako siedemnastolatka spoglądając z podziwem na willę.= Jak tu pięknie. Zazdroszczę ci, że tu się wychowywałaś.
=Nie zazdrość, Foxy**=Sophie się roześmiała. Pierwszy raz mnie tak nazwała, ale mi to nie przeszkadzało. Spojrzała zawadiacko na trzymane przez nas wierzchowce- Wintera i Ver= Kto pierwszy na padoku!
Sophie zręcznie wskoczyła na Wina i ruszyła z miejsca galopem. Byłam trochę wolniejsza i ona wygrała wyścig. Podjechałam do niej bliżej i żartobliwie szarpnęłam ją mocno. Myślałam, że po tym spadnie z siodła, ale za mocno się przytrzymała. Oddała mi tym samym. Przepychałyśmy się tak chwilę, aż w końcu zaniepokojone konie ruszyły z miejsca galopem, a my nie byłyśmy na to przygotowane i w tej samej chwili spadłyśmy z nich. Mimo groźnego upadku żadnej z nas nic nie było. Turlałyśmy się po piachu śmiejąc się głośno. Rodzice Soph wyjrzeli z domu wystraszeni, a my nie przerywałyśmy wygłupów.
W głowie rozbrzmiały mi ponadczasowe śmiechy dwóch nastolatek. W tym samym momencie ktoś dotknął mojego ramienia. Odskoczyłam instynktownie wystawiając przed siebie ręce w geście obronnym. Zobaczyłam Thomasa stojącego w miejscu, gdzie ja stałam przed chwilą.
-Wszystko w porządku?- spytał.
-Taak... Wystraszyłeś mnie. Gdzie Martha?
-Musiała coś załatwić. Podrzuciła mnie kawałek stąd, a sama pojechała. My mamy iść do biura po sprzęt, a potem możemy wrócić do domu twojej przyjaciółki. Jej chłopak powiedział, że sam ją znajdzie, ale nie możemy mu na to pozwolić, bo wpakuje się w tarapaty. Dobrze byłoby zamontować kamerki...
-Pewnie... To chodźmy.
---Thomas---
Szliśmy ulicą domków jednorodzinnych. Chociaż nie było tu tłoków, mijaliśmy mnóstwo domów.  Stały one po naszej lewej stronie. Po prawej zaś były jedynie gęste zarośla. Szliśmy tak razem i rozmawialiśmy. Sid powiedziała, że ten jej chłopak jej się oświadczył i już niedługo pozostanie panną. Ja zaś opowiedziałem jej o mojej ciężarnej żonie, która została zastrzelona. Za jednym strzałem straciłem i żonę i córeczkę. Wtedy pracowałem jeszcze w policji. Potem postanowiłem zmienić pracę i zostałem detektywem.
Właściwie nie wiem, dlaczego wróciłem do tej branży-mówiłem dalej.- Po prostu nie mogłem iść gdzie indziej. A poza tym już wcześniej przyjaźniłem się z Marthą, która porozmawiała ze swoim szefem, który zaproponował mi pracę, bo właśnie odszedł jej stary partner.
-W życiu robi się wiele dziwnych rzeczy- Sid uśmiechnęła się do mnie.- Tak już jest. Ja dawno temu zapierałam się rękami i nogami, żeby nie wyjeżdżać z USA, a ostatnio byłam gotowa zrobić wszystko, by tam nie wracać.
Szliśmy tak dalej, rozmawiając beztrosko. Nagle wydawało mi się, że na białej bluzce Sid zobaczyłem czerwone światełko podobne do tego z lasera z zapalniczki albo breloczka. Pewnie dzieciaki się bawią, pomyślałem. Ale doświadczenie detektywa nie pozwoliło mi tego ignorować. Szybko rozejrzałem się i dostrzegłem wystającą z liści drzewa lufę pistoletu. Miałem swój pistolet przy sobie, ale zanim bym go wyjął i odbezpieczył mogłoby być już za późno. Zrobiłem jedyną rzecz, która przyszła mi do głowy. Rzuciłem się na Sid, odpychając ją na bok. Nie słyszałem strzału, zamachowiec najpewniej używał tłumika, bo w chwili, gdy zdążyłem odepchnąć dziewczynę, poczułem ukłucie w klatce piersiowej. Sydney pisnęła popchnięta przeze mnie, a ja upadłem na ziemię. Przed oczami zrobiło mi się ciemno, a przez szok pourazowy już nie czułem bólu.
---Sydney---
Krzyknęłam, gdy Thomas z całej siły odepchnął mnie na bok. Co on wyprawia?!, pomyślałam. Ale w tym momencie zobaczyłam go leżącego na ziemi. Krwawił. Ale żył... Przycisnęłam lewą rękę do jego rany, a prawą wyjęłam telefon. W tym momencie zobaczyłam, że ktoś celuje we mnie pistoletem zza liści drzewa. Zamarłam. Nie zamierzałam uciekać. Co ma być, to będzie. Ale w tym momencie lufa pistoletu zniknęła i usłyszałam oddalające się kroki. Zadzwoniłam do Marthy.
-Thomas został postrzelony!- krzyknęłam do słuchawki i się rozpłakałam.
~Sid, o czym ty mówisz?~Martha nie bardzo rozumiała.
-On krwawi, pomocy!
Chyba wtedy Martha zrozumiała, że nie żartuję.
~Gdzie jesteście?
-My... jesteśmy... ehh...- łkałam i nie mogłam wydusić z siebie jasnej odpowiedzi.
~Sid, proszę, uspokój się i mi powiedz.
Dlaczego ona jest taka spokojna?! Wcale mi tym nie pomaga.
-Jesteśmy na drodze między moim domem a waszym biurem...- odetchnęłam głęboko.-Właśnie wychodziliśmy z lasu...
~Już tam jadę, a ty zadzwoń na policję i pogotowie- rozłączyła się.
Już chciałam dzwonić, ale zobaczyłam nadjeżdżającą karetkę i radiowóz policyjny. Ktoś musiał usłyszeć mój krzyk albo zobaczyć jak postrzelili Thomasa i zadzwonili tam, gdzie trzeba. I to pewnie oni wystraszyli zamachowca, tym samym ratując mi życie. Schowałam telefon do kieszeni.
Między palcami wzbierało mi coraz więcej krwi. Myślałam, że zaraz zwymiotuję, ale musiałam wytrzymać... dla niego.
-Sydney- szepnął detektyw.
-Thom! Nic nie mów. Zaraz przybędzie pomoc.
-Nie mam siły... Ja mogę umrzeć, ale ty jesteś młoda i masz dla kogo żyć.
-Nie mów tak, to moja wina!
-Nie... To tak jakbyś obwiniała siebie o to, że jestem detektywem. Takie jest moje ryzyko zawodowe. Ale gdybym miał wybierać, to za ciebie najchętniej oddałbym życie.
-Nie!!!- przycisnęłam mu drugą rękę do rany.
-Powiedz Marthcie, że była moją najlepszą przyjaciółką... obie byłyście..., ale teraz powinna szukać sobie nowego partnera, bo nie może pracować sama.
W tej chwili obok nas zatrzymała się karetka, z której wybiegło kilku ratowników medycznych. Odsunęłam się, pozwalając im działać. 
---Thomas---
Nagle przestałem czuć. Nie było już bólu ani strachu. Wydawało mi się, że jestem cały i zdrowy. Wstałem i podszedłem do Sid. Ona jednak nie patrzyła na mnie. Była wpatrzona gdzieś w dal, tam, gdzie przed chwilą leżałem. Odwróciłem głowę i zobaczyłem samego siebie leżącego w kałuży krwi.
-Nie umieraj, błagam- szepnęła dziewczyna.
-Jestem tu, Sid- powiedziałem, ale ona nie zwróciła na mnie uwagi.
Ratownik spojrzał na Sydney z przygnębiającą miną. Wyglądał jakby chciał przeprosić za to, co ona zaraz usłyszy.
-Przykro mi- szepnął.
Sid pokręciła głową z rezygnacją. Otworzyła usta, ale zamiast słów wyrwał się tylko szloch. Kucnęła i ukryła oczy w dłoniach, brudząc twarz moją krwią wymieszaną z jej łzami. Pogładziłem ją po policzku. Opuściła ręce, a jedną dłoń przyłożyła do tego miejsca. Spojrzała prosto na mnie, a potem odwróciła głowę. Nie widziała mnie i nie słyszała, ale musiała coś poczuć. 
-Żegnaj, Sydney Fox- powiedziałem. 
Nie mogłem ukryć, że bardzo polubiłem tę małolatę i chętnie bym tu został chociażby dla niej. Ale wtedy oślepiło mnie jasne światło. A zwrot ,,nie idź w stronę światła" dotyczy tylko żywych. Dla zmarłych to jest wręcz konieczność. Na tle światła zobaczyłem... moją żonę?
-Julie?-spytałem.
-Nie powiem, że miło cię widzieć- odparła- bo chciałam, byś żył jeszcze dziesiątki lat, ale czekałam na ciebie. Teraz możesz iść ze mną. 
Zobaczyłem nadjeżdżający samochód Marthy. Wiedziałem, że teraz ona zajmie się Sid, więc mogę odejść. Postąpiłem krok do przodu, po czym spojrzałem na Sydney.
-Do zobaczenia za sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat- powiedziałem, po czym wszedłem w światło.
---Sydney---
-Nie umieraj, błagam- szepnęłam.
Już po minie lekarza zrozumiałam, że stało się coś złego. Ale miałam nadzieję, że go uratują. Jednak nie... Umarł! Miałam ochotę wykrzyczeć co mi leży na sercu, ale zamiast tego upadłam na kolana i się rozpłakałam. Po chwili wydawało mi się, że coś poczułam... Ciepły wiatr owiał mi policzek. Zdawało mi się, że czułam jego obecność. Rozejrzałam się, ale nie zauważyłam nic specjalnego.
Wtedy nadjechała Martha. Podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem.
-Umarł...- wyjąkałam.- On... nie żyje...
-Wiem- powiedziała.- Żałuję, że musiałaś go widzieć w takim stanie- delikatnie postawiła mnie na nogi.- Chodź, odprowadzę cię do domu.
Starała się nie patrzeć na mnie i udawać silną, ale i tak zobaczyłam łzy spływające jej po policzkach...

*równa się po angielsku to peck (czyt. pek)
**tu: lisiczka (przezwisko Sid)
--------------------------------------------
A więc, jak widzicie, Meg nie zjadła pierścionka zaręczynowego, lecz trawkę (bez skojarzeń xD). Nawet trochę długi wyszedł mi ten rozdział. Mam nadzieję, że może być. ;) Dopiero ze dwa dni temu stwierdziłam, że już w tym rozdziale uśmiercę Thomasa, bo wcześniej miał zginąć w rozdziale 32. A jeszcze wcześniej w ogóle nie zamierzałam się go pozbywać. To Soph wpadła na pomysł zabicia jednego z detektywów. Mi się to spodobało i stwierdziłam, że moja opowieść mniej ucierpi bez Thoma (Martha jeszcze mi się przyda). (:
Kolejny pomysł zaczerpnięty z seriali. Imię i nazwisko Sid wzięłam z ,,Łowców skarbów", a pomysł na śmierć Thomasa (samo to, co może dziać się z nim po śmierci) z ,,Zaklinaczki duchów" (to leci od poniedziałku do soboty o 18.05 na TVN 7). Co ja bym zrobiła bez telewizji? :D 
No to tyle. Pa (:

niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 31 cz.1

--Harry--
Wróciłem do domu. Drzwi były otwarte więc wszedłem do środka zamykając je za sobą.
-Jestem!-krzyknąłem. Nie dostałem odpowiedzi. Dziwne. Soph jeszcze śpi?  Zwykle nie śpi aż tak długo... Wbiegłem po schodach zostawiając wcześniej zakupy w kuchni. Wszedłem do sypialni mając zamiar poinformować ja, że pora wstawać. Przystanąłem w progu. Co to ma być?!  W sypialni walały się porozrzucane przedmioty. Sophie nie było... Gardło ścisnęło mi się ze strachu. Zbiegłem na dół i zacząłem jej szukać. W salonie też bałagan, a w garderobie pustki. Zacząłem coraz bardziej wpadać w panikę. Wtedy usłyszałem otwierane drzwi wejściowe. Już myślałem, że to Soph i odetchnąłem z ulgą. Pobiegłem wypytać się ją o ten bałagan. Przystanąłem zdziwiony w korytarzu.
-Kim jesteście?-zapytałem w szoku widząc parę obcych ludzi.
-Jesteśmy detektywami-powiedziała kobieta pokazując mi dokumenty.
-W jakiej sprawie tutaj przyszliście?-zapytałem nieufnie
-Sophie Colens...Została porwana-powiedział wysuwając się naprzód mężczyzna
-Co?!-nie mogę w to uwierzyć! Nie to kłamstwo- Z jakiej racji mam wam uwierzyć? Nie znam was!
-Opowiemy panu wszystko-powiedziała. Chyba tylko z szoku zaprowadziłem ich do jadalni.
-A więc?-z chwili na chwilę coraz bardziej się bałem.
-Jakiś czas temu zostaliśmy wynajęci przez Sydey Fox. Mieliśmy pilnować panny Colens. Obserwowaliśmy ją...Was. Chodziło o Josha. Jej byłego chłopaka. Sydey obawiała się o nią. Stąd wiemy, że została porwana. Obserwował ją...
-To dlaczego została porwana? Jeśli nas śledziliście? Jej! Sydney się postarała-zaśmiałem się ironicznie-Jeśli daliście ją porwać to znaczy, że jesteście beznadziejni. Radzę znaleźć inny zawód. A teraz wynocha!
-Ale..
-Nie ma ale! Won albo wezwę policję. Nie pozwoliłem wam nas śledzić ani wejść do domu! SIO!-krzyknąłem. Zaczynało się ze mną dziać coś złego. Wstali i wyszli. Poszedłem za nimi. Zamknąłem dom wychodząc.
-A i jeszcze jedno! Nie pozwalam wam mnie śledzić. A już tym bardziej Sophie! Jeśli złamiecie zakaz powiadomię policję. Sam ją znajdę!-Odjechali baz słowa. Też mi detektywi! Postanowiłem się przejść.  Pomyślę jak znaleźć Sophie...
--Sophie--
-Oto... Twój nowy dom!-powiedział z uśmiechem Josh. Weszliśmy do mieszkania w jakiejś starej Poznańskiej kamienicy. Było prawie puste. W każdym pokoju tylko kilka podstawowych mebli.
-Nie cieszysz się?
-Uhm oczywiście-mruknęłam. Przez tę podróż strasznie zgłodniałam. Ciekawe czy znajdę tu lodówkę? Skierowałam się do pomieszczenia zwanego kuchnią. O jest lodówka! Otworzyłam ją. I nic. Kompletne pustki tylko napoje z promilami. Ktoś tu nie zrobił zakupów.
-A zapomniałem wspomnieć. Twoim obowiązkiem będzie sprzątanie, gotowanie i chodzenie na zakupy.
-Moim? Ale pieniądze..
-Cicho bądź dziwko! Wziąłem kasę z twojej starej posiadłości. Nie zabraknie nam
-Nie jestem dziwką! Nie mów tak do mnie-syknęłam na niego. Widocznie wyprowadziłam go z równowagi. Mocno uderzył mnie w twarz. Z mojej wargi poleciała krew. Odsunęłam  się od niego.
-Jeszcze nie jesteś, ale będziesz w najbliższym czasie. A teraz jazda na zakupy!-wbił mi dwa banknoty. Po sto...złotych.
-A gdzie jest sklep?-zapytałam. Wywrócił oczami
-Dwie ulice stąd. Przejeżdżaliśmy obok niego. Idź już
--Jakiś czas później--
Chodziłam zamyślona z wózkiem po sklepie. Co jakiś czas  wyjmowałam niezbędne produkty z półek i wsadzałam do wózka. Sklep był jakimś małym supermarketem. Zamyśliłam się i wjechałam na kogoś wózkiem.
-Przepraszam bardzo-powiedziałam po Polsku
-Nic się nie stało-odparł uśmiechając się zabójczo przystojny chłopak. Woa... -Co Ci się stało?-spojrzał zdziwiony na moją  spuchniętą wargę.
-To nic... Nie ważne. Na imię mam Sophie a ty?
-Maciek. Zawsze tak się dogadujesz z obcymi?-zaśmiał się serdecznie
-Nie, ale mam przeczucie że mogę Ci ufać. Nie wiesz może gdzie jest najbliższy kościół z dobrym chórem?
-Tak wiem. Tak się składa, że jestem w tym dobrym chórze-mrugnął do mnie. Wyglądał na wesołego-Daj mi numer to napiszę kiedy jest próba i gdzie się spotkamy żebym cię zaprowadził-dałam mu numer.
-Dzięki-powiedziałam z uśmiechem
-Chyba nie jesteś z Polski prawda?
-Prawda. Urodziłam się i żyłam do niedawna w Anglii. Ale kiedyś przez parę lat mieszkałam z rodzicami w Polsce. Więc całkiem dobrze umiem język
-Zdecydowanie. Ja muszę już iść do kasy. Do zobaczenia!
---W mieszkaniu Josha---
-Wróciłam-powiedziałam głośno. Podszedł do mnie
-Świetnie! Ja zaraz będę wychodzić. Wrócę może nad ranem.
-A gdzie idziesz?-zapytałam z ulgą.
-Nie interesuj się! Ale zanim wyjdę... Wyświadczysz mi małą przysługę-coś w jego uśmiechu sprawiło, że odruchowo się cofnęłam upuszczając torby.
-Uciekasz? To bez sensu. Dla ciebie już nie ma ratunku-przyparł mnie do ściany i zaczął całować po szyi. Przełknęłam ślinę stojąc sztywna i spięta. Zaprowadził mnie trzymając mocno za nadgarstek do salonu. Zaczął zdejmować spodnie. Zakręciło mi się w głowie
-Chyba nie chcesz...-zaczęłam przestraszona. Wtedy złapał mnie za włosy i popchnął na podłogę. To bolało!
-Masz mi zrobić loda-syknął z chytrym uśmieszkiem, zdejmując resztę dolnego ubioru.
-Nie, błagam-odwróciłam wzrok od jego nagości. Tego widzieć nigdy nie chciałam. Ponownie złapał mnie za włosy. Przyciągnął moją głowę do t-e-g-o. Próbowałam się wyrwać, ale był za silny
-Zamknij się! Sama wydałaś na siebie wyrok. Pamiętaj o swoich bliskich. A teraz do roboty!-wepchnął mi na siłę do ust swojego penisa. Z moich oczu pociekły łzy. To straszne, ale muszę. Dla Harry'ego, Sid, Monicy i innych. Zaczęłam robić to co mi kazał. Po jakimś czasie poczułam lepką substancję rozlewającą się  w moich ustach. Josh wyglądał na usatysfakcjonowanego. Wyciągnął z moich ust penisa. Już chciałam wypluć jego świństwo, ale mi przeszkodził.
-Masz połknąć-zmrużył złośliwie oczy-Już!
Niechętnie zrobiłam co kazał. Ohydne. Zamknęłam oczy. Po chwili usłyszałam trzask drzwi wejściowych. Wyszedł! Zebrało mi się na wymioty. Niepewnie wstałam i podążyłam na trzęsących się nogach do łazienki. Nachyliłam się i długo wymiotowałam. Kiedy skończyłam spłukałam wodę. Zaczęłam płakać. Usiadłam na podłodze zwijając się w kłębek. On ma rację... To koniec. Łzy płynęły coraz gęściej. Dotknęłam wisiorka z literą H. Jak ja bym chciała żeby on tu teraz był!
--Harry--
Holera jasna! Czuję, że ona mnie potrzebuje. A ja nie mogę nic zrobić! Gdzie jesteś Sophie? Wyciągnąłem papierosa i zapaliłem. Dawno nie paliłem... Ale teraz muszę! Łzy poleciały z moich oczu. Obyś tylko żyła moja mała. Nie! Ona na pewno żyje! Szedłem dróżką obok naszego domu. Wtem coś przykuło moją uwagę. Krew na liściach jakiegoś krzaku. Ostrożnie rozsunąłem krzewy.
-Louis!-wrzasnąłem. Chłopak leżał twarzą do ziemi cały zakrwawiony. Sprawdziłem puls. Serce bije, ale ledwo. Wyciągnąłem komórkę i wezwałem karetkę.
-Trzymaj się Lou, pomoc już jedzie!
---------------------
No i jak?
Bo moim zdaniem kiepski.

Wiecie co? Nie ogarniam chłopaków -,- a oni mówią, że to my jesteśmy dziwne


piątek, 11 stycznia 2013

Rozdział 30 cz. 2

---Sydney---
Vervada właśnie wróciła do stadniny, ale wciąż była śmiertelnie przerażona. Stanęła w kącie swojego boksu i rzucała się na mnie z zębami za każdym razem, gdy zanadto się zbliżałam.
-Och... co ja mam z tobą zrobić?- powiedziałam do niej.- Ułatw mi zadanie i powiedz, co się stało. To nie moja wina, że miałyśmy wypadek. I tak ty ucierpiałaś najmniej... fizycznie- weszłam do boksu i odskoczyłam, nim ona kłapnęła zębami tam, gdzie przed chwilą trzymałam dłoń.- Ver! Proszę cię...
O nie! Tak się bawić nie będziemy!, pomyślałam. Pomagając sobie batem (oczywiście uderzałam tylko w powietrze, a nie w klacz) wygoniłam ją z boksu i ze stajni, i udało mi się ją zagonić na niewielki, okrągły wybieg. Uderzając batem w ziemię zmusiłam klacz do galopu. Nie pozwalałam jej zwalniać, dopóki sama się nie podda. Dzięki temu to ona decydowała, czy dobrowolnie ulegnie i zgodzi się na współpracę, czy będzie tak biegła dopóki wystarczy jej siły. Nie trwało to zbyt krótko, ale w końcu zobaczyłam sygnały, które mówią o udanym ćwiczeniu. Vervada odwróciła ucho w moją stronę, opuściła głowę i wykonywała ruchy jakby coś przeżuwała.* Gdy odwróciłam się do niej plecami, sama podeszła i poczułam jej oddech na szyi. Pogłaskałam ją między oczami. Nagle usłyszałam klaskanie. Uniosłam wzrok i zobaczyłam Nialla stojącego przy ogrodzeniu ujeżdżalni. Obok niego stał osiodłany Oksford. Nie mógł wejść do stajni i oporządzić konia bez zwrócenia mojej uwagi. I tak nie wiem jak mogłam ich nie zauważyć, ale pewnie wrócił z przejażdżki.
-Kiedy ostatnio siedziałaś w siodle?- spytał niespodziewanie.
-Dawniej niż bym chciała- spuściłam głowę.- Ostatnio... ee... chyba na zawodach, po których miałam... miałyśmy wypadek. Tak szybko kręci się świat, że nie mam na to za wiele czasu.
-To zabieram cię na małą przejażdżkę. Siodłaj konia i chodź.
-Może nie zauważyłeś, ale nie mam konia...- wskazałam Vervę.- Ona nie jest jeszcze gotowa, żebym mogła jej dosiąść
-Weź Meg- odparł niecierpliwie. Wyglądał jakby mu na tym bardzo zależało. Pewnie, gdybym odmówiła, sam by mnie wsadził na konia.- Li pewnie się nie obrazi jeśli dosiądziesz jego konika. I tak na niej nie jeździ.
-Liam!- warknęłam, a mój głos brzmiał, jakbym mówiła ,,zabiję!".- Niech będzie. Daj mi chwilę.
---20 minut później---
Wyjechaliśmy z posesji- ja na Meg, Niall na Oksfordzie. Za nami pobiegła ciągle radosna Egri. Zdążyłam dopiero co zamknąć furtkę, a mój chłopak nakłonił Oksforda do galopu, krzycząc do mnie:
-Kto pierwszy na polanie?!
-Niall, zaczekaj!- odkrzyknęłam, będąc kilka metrów za nim przez zaskoczenie.
Co on znowu kombinuje? Prowadziłam Meg na oślep za kremowym zadem ogiera. Nie wiedziałam gdzie jedziemy, ale perspektywa zostania tu samej trochę mnie przerażała. Zazwyczaj jeździłam do lasu sama, ale wtedy dosiadałam Vervady, a jej ufam bezgranicznie. Nawet gdybym się zgubiła (te lasy mają setki hektarów) ona znalazłaby drogę do domu. A Meg zupełnie nie znam.
-Niall, litości!- w ogóle nie zareagował.
Za to omal nie wpadłam w niego, gdy zatrzymał Oksforda z galopu. Otworzyłam usta, żeby powiedzieć mu do słuchu, ale wtedy zobaczyłam rozłożony na polanie koc. Na nim było dużo jedzenia i świece, a dookoła kwiaty, mnóstwo kwiatów. Na całą polanę z białych róż (kwiatów wielkości pięści) ułożone zostało serce, a w nim (czerwonymi różami) napis: Sydney + Niall = forever together.• Nie mogłam wypowiedzieć nawet słowa.
-eee... ja... ty...- jąkałam się.
Potem poczułam, że lecę z siodła, ale ktoś mnie łapie w silne objęcia.
---chwilę później---
Ocknęłam się na kocu na polanie. W dali przywiązane były konie, a obok mnie klęczał Niall.
-Co się stało?- spytałam siadając.
-Zemdlałaś- uśmiechnął się. Odpowiedziałam tym samym.- To może coś zjemy.
-Chętnie. Zobaczmy, co my tu mamy...
Kawior, trufle, oo - moje ulubione czekoladki, przeglądałam jedzenie, które przygotował. Musiał się nieźle postarać, bo oprócz tego były też inne wykwintne dania do jedzenia, a do picia wino rocznik 1856☼. I francuskiego szampana. Ta kolacja (a raczej ten obiad, bo było dopiero popołudnie) musiała kosztować więcej niż moja Vervada.
-Sid?- spytał Niall.
-Tak?- spojrzałam na niego zaciekawiona.  Możesz przynieść chusteczki? Chyba są przy siodle.
Oczekiwałam innego pytania, ale wstałam posłusznie. Ku mojemu zaskoczeniu, blondyn podążył za mną. To nie mógł sobie sam przynieść tych chusteczek? Zobaczyliśmy jak Meg otarła pysk o siodło, a potem robiła ruchy pyskiem jakby coś jadła. Niall zrobił oczy jak pięć funtów, a ja wyciągnęłam chusteczki i wróciłam na koc.
-Oddawaj!- polecił klaczy wsadzając jej rękę do pyska. Klacz obrzuciła go zażenowanym spojrzeniem i przełknęła to coś.
Chłopak wyglądał jakby miał zejść na zawał.
-Siadaj, Niall- powiedziałam.- Niech się popasie. Taka trawka to samo zdrowie.
-Taa... trawka...- mruknął pod nosem, ale dołączył do mnie na kocu. Minęło jeszcze kilka minut, kiedy stwierdziłam, że czas wracać. Odwiązałam Meg i dosiadłam jej. Miałam już kazać jej ruszyć (Niall mnie nie zatrzymywał i nie wyglądał jakby gdzieś się wybierał, więc stwierdziłam, że muszę wracać sama), kiedy Niall złapał za wodze mojego wierzchowca, uniemożliwiając jej ruszenie. Spojrzałam na niego pytająco.
-Mogę do ciebie dołączyć?- spytał, a sekundę potem siedział już za mną.
Moją twarz rozjaśnił lekki uśmiech. 
-Co ty robisz?- spytałam.- Wybacz, ale muszę już...
Ostatnie słowo stłumił Niall przykładając swoje usta do moich.
Nie wiedziałam jak długo tak tkwiliśmy, ale nie odrywaliśmy się od siebie przez dobre kilka minut. To był najdłuższy pocałunek w moim życiu. Nawet kiedy zabrakło nam powietrza po prostu nabieraliśmy go nosem. Po pewnym czasie zadzwonił mój telefon. Jak zwykle w najlepszym momencie, pomyślałam sarkastycznie. Oderwałam się od Nialla, żeby odebrać.
-Weź na głośnik- zasugerował chłopak.
-Halo?!- mruknęłam niezbyt przyjemnie, klikając przycisk ,,głośnomówiący"
~Sid...~ usłyszałam głos Marthy. Detektywka zawahała się, słysząc mój nerwowy głos.~ Nastąpiły małe komplikacje.
-Komplikacje?- nie zrozumiałam.- O czym ty mówisz?
~Obserwowaliśmy Soph przez wiele godzin. Thomas poszedł nam kupić coś do jedzenia, a ja zostałam przed domem. Kiedy śledziliśmy Sophie weszła do domu i od tamtego czasu nie spuszczaliśmy jej z oczu...
-Przejdź do konkretów- rozkazałam.
-Kiedy wrócił Thomas było coś za spokojnie. Po godzinie postanowiliśmy wymyśleć jakąś bajeczkę, żeby dostać się tam do środka. I nic. Cały dom był pusty- krew mi zawrzała w żyłach, kiedy usłyszałam, że ją spuścili z oczu, ale pozwoliłam jej dokończyć.- Oczywiście dla nas nie był to żaden problem. Mamy swoje... sposoby, żeby otworzyć drzwi. Większość rzeczy twojej przyjaciółki zniknęły. Reszta była porozrzucana po pokoju. No i widzieliśmy ślady krwi...Wygląda na to, że ktoś ją porwał.
-Porwał?!!!- wybuchłam.-  O czym ty do mnie mówisz, do cholery. Za co ja wam płacę?! Mieliście jej pilnować, rozumiesz? Pilnować! Gdzieś mam to, co teraz zrobicie, ale macie ją znaleźć albo spotkamy się w sądzie!!!
~Ale Sid...~ zaczęła coś mówić, ale ja się rozłączyłam.
Spojrzałam na Nialla załzawionymi oczami, a on objął mnie ramieniem.
- Nie martw się- próbował mnie pocieszyć.- Sophie się znajdzie. Odprowadzę cię do domu i może dowiemy się czegoś więcej.
Niall dosiadł Oksforda i galopem ruszyliśmy przez las w stronę mojej willi.





*to jest opis treningu z koniem, tzw. join-up.
• (ang.) Sydney + Niall = na zawsze razem
☼ Nie wiem, czy takie stare wina są wypijalne, ale to na potrzeby opowiadania xD

----------------------------------------
Dzisiaj dość taki koński opis, bo od ostatniej soboty przed świętami nie siedziałam w siodle (i najpewniej do marca nie siądę), więc napadła mnie taka końska nostalgia. -.-
Rozdział wyszedł mi dość krótki, ale jakoś nie miałam weny. Nie zgadniecie, co połknęła Meg. xD

wtorek, 8 stycznia 2013

Rozdział 30 cz.1

---Tydzień później---
--Sophie--
-Ale będzie świetnie!-zapiszczała Sid
-Noo!-Monica była niemniej podniecona
-Na pewno-uśmiechnęłam się możliwie jak najnormalniej
-To już. Wysiadamy!-zarządziła roześmiana Danielle. Bił od niej entuzjazm. Poprzedniego dnia wyszła ze szpitala. I oczywiście jechała z nami. A co mi tam? Poudaję, że nic się nie wydarzyło. Mam się cieszyć i nie pamiętać. Weszłyśmy do ogromnego sklepu.
-Wow-szepnęłam.
-Na pewno ją znajdziemy-powiedziała wesoło Sydney. Zaczęłyśmy buszować po sklepie z ślubnymi sukniami. Tak TAKIM sklepie. Po co? Sama nie wiem.  No ale zakupy to zawsze dobra zabawa. Muszę znaleźć taką w moim stylu. Taką w której chciałabym zostać żoną Harry'ego
--Monica--
Minęły dwie godziny. Soph przymierzała już masę sukienek. Chociaż mnie i Sid wiele z nich wprawiło w zachwyt, to jej i Dan żadna nie przypadła do gustu. Cały czas mówiły, że są zbyt strojne. Westchnęłam głośno. Przecież to suknia ślubna! Ona musi być strojna.
-Oh!-westchnęła Sydney pokazując jakąś sukienkę-Ta jest wspaniała! Weź ją!-Sophie przyglądnęła się sukni.
- Nie Sid. To suknia w twoim stylu. Nie pasowałaby do mnie-odparła z uśmiechem.
-Chyba masz rację-zaśmiała się Sid. Dalej myszkowałyśmy po sklepie. Podeszła do mnie jedna pani z personelu.
-A może ta?-zapytała pokazując mi suknię
-Nie, zbyt zwyczajna-powiedziałam. Już miała odchodzić kiedy Soph ją zatrzymała
-Może mi pani ją pokazać?-przyglądnęła się jej-Muszę ją przymierzyć!-Sophie wzięła suknię i szubko podążyła do przymierzalni. Ja i Sid usiadłyśmy na beżowych fotelach czekając na przyszłą pannę młodą. Parę minut później zarumieniona Soph wyszła z przymierzalni
-Wow-szepnęłyśmy jednocześnie z Sid. Sophie wyglądała niesamowicie! Widać miała rację

Stanęła przed lustrem. I wtedy łzy poleciały jej z oczu. Wpatrywała się w lustro jak zahipnotyzowana
-Większość płacze. Zawsze są wzruszone-powiedziała ekspedientka. Czy ja wiem? Wygląda bardziej na smutną niż wzruszoną. Pokiwałam w milczeniu głową.
--Sophie--
-Jest idealna. Kupię ją!-wyszeptałam drżącym głosem
Nie. Nie mogę udawać szczęśliwej. Nawet jeśli ją kupię to i tak nigdy jej nie założę! Dlaczego? Co ja takiego zrobiłam? Nigdy nie będzie mi dane być żoną Harry'ego. Nagle zamglił mi się wzrok. I to nie z powodu łez, które spływały mi po policzkach. Straciłam równowagę
--Danielle--
Zdążyłam złapać upadającą Soph.
-Zemdlała!-powiedziała zaskoczona Sid. Następne minuty spędziłyśmy wraz z personelem na ocucaniu dziewczyny. Dlaczego zemdlała?
---Wróćmy na chwilę do końca M-o-j-e-j ostatniej notki :)---
-Co wy tutaj robicie?!-zapytałem kiedy zdołałem wykrztusić z siebie słowa
-Ehh. No to nas przyłapaliście-powiedział Zayn spuszczając głowę. Sid piorunowała Liama wzrokiem.
-TY DEBILU!-wrzasnęła rzucając się na niego z paznokciami.
-Sid NIE!-krzyknąłem i odciągnąłem ją od chłopaka-Jak śmiesz? Ty..Tyy-widać nie mogła się wysłowić i tylko rzucała złymi spojrzeniami w chłopaka. Trzymałem ją za nadgarstki nie pozwalając się jej wyrwać-Harry puść mnie! Muszę mu wydrapać oczy-szarpała się w jego stronę-Znowu? PONOWNIE chcesz zrobić coś takiego Danielle? Czy ty wiesz co ona wtedy zrobi? Już raz prawie się przez ciebie zabiła-Splunęła pod nogi Liamowi-jesteś podły! Nie wspominając już, że gej!
-SID!-byłem w szoku. Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak zdenerwowanej. Ciekawe co by zrobiła komuś kto by zranił Soph? Wolę nie wiedzieć.. Ale nikt nie zrobi nic Sophie. Nie pozwolę na to!
-Puść mnie. Idę do domu-powiedziała-Nic jej nie powiem, ale ty trzymaj się lepiej ode mnie z daleka!
-Wybiegła..Ma trochę racji. Zgłupieliście? Od kiedy ty i ty? Eh no wiecie..
-Od niedawna. To nic. Nie chcę zranić Dan!-powiedział czerwony jak burak Liam
-A ja już od pół roku. Tylko żadnemu z was nie mówiłem-powiedział Zayn
-Wiecie muszę to wszystko przemyśleć. Jestem zszokowany. Zobaczymy się.. Kiedyś... Cześć-powiedziałem i wyszedłem
---Znowu dzień zakupów---
--Sophie--
Kiedy mnie ocuciły kupiłam suknię. Później byłyśmy po szpilki i welon. Teraz jechałyśmy do mnie żeby schować rzeczy przed Harrym.
-Na pewno dobrze się czujesz?-zapytała Dan
-Tak jestem tylko trochę głodna-odparłam z uśmiechem. Czułam się już świetnie. Nawet dobry humor mi wrócił. Tylko byłam naprawdę piekielne głodna!
-Ja też umieram z głodu! Jak zawsze po zakupach. Masz u siebie marchewki?-zapytała Monica
-Tak! Całą masę. Harry przygotowuje się na wypadek odwiedzin Lou.
---W domu Soph i Hazzy---
-Chodźmy już lepiej schować suknię-powiedziała Sid
-Nie nie! Sama pójdę-zawołałam zdenerwowana. W rzeczywistości leżały w mojej garderobie spakowane walizki. Nie mogły ich zobaczyć. Dziwnie się na mnie popatrzyły. Monica już otwierała usta..
-Mam tam bałagan! Nie chcę żebyście go widziały. Zostańcie tutaj i się rozgośćcie-powiedziałam szybko biorąc suknię i szybko idąc w stronę schodów. Kiedy byłam już w garderobie zawiesiłam pokrowiec z białym cudem na pustym miejscu w szafie. Cieszę się, że Harry ma swoją garderobę. Dzięki temu nie zobaczy ani walizek ani sukni. Nie znoszę kiedy muszę przed nim coś ukrywać! Ale od tego zależy jego życie. Jego i Sid.. Oraz pewnie Nialla i kto wie kogo jeszcze? Dokładnie zamknęłam garderobę wychodząc z niej. Usłyszałam na dole wesołe rozmowy. Czy mi si wydaje czy słyszę głos Hazzy?
--Harry--
Wszedłem do domu i okazało się, że mam gości. Przywitałem się z dziewczynami
-Przyszłyście do Soph?-zapytałem
-Częściowo tak. Byłyśmy z nią kupić suknię ślubną-powiedziała Monica. Wtedy do domu wparował Lou z garniturem ślubnym.
-Masz Harry! O Mon! Tu jesteś. Chodź jedziemy do siebie marchewko-powiedział podając mi garnitur i gapiąc się na swoją dziewczynę
-Dobrze! Cześć dziewczyny. Pożegnajcie ode mnie Sophie!-powiedziała i już ich nie było.
-I jak suknia?-zapytałem. Nie zdążyły odpowiedzieć. W tej chwili do salonu wpadła Soph i rzuciła mi się w ramiona. Przytuliłem ją mocno i pocałowałem w czoło na przywitanie. Dziewczyna została już w moich ramionach.
-Eee to ja już pójdę. Dan jedziesz ze mną?-Sid mrugnęła do mnie porozumiewawczo.  Zaśmiałem się cicho
-Co? Już?-Sid wbiła w Dan porozumiewawcze spojrzenie-A taaak. mam jeszcze coś do załatwienia-Pożegnały się i już ich nie było.
-No to zostaliśmy sami-Soph uśmiechnęła się zadziornie. Pocałowałem ją namiętnie.
(Piosenka którą sobie teraz puśćcie)
--Sophie--
---Następnego dnia---
Obudziłam się wypoczęta i zrelaksowana. Uśmiechnęłam się przypominając sobie wydarzenia tej nocy. Harry'ego już nie było w łóżku. Na komodzie obok Leżała kartka
<3 Sophie!
Pojechałem do sklepu po jedzenie. Będę około 13..
Kocham Cię :* 
Uśmiechnęłam się. 
-Też Cię kocham-wyszeptałam. Spojrzałam na zegarek 11:43. Wzięłam prysznic, ubrałam się i pobiegłam do kuchni zrobić śniadanie. 
-Gotowa? -powiedział Josh zwyczajnie siedząc na krześle w mojej i Harry'ego kuchni. 
-T-tak-serce podskoczyło mi do gardła. To koniec mojego beztroskiego życia..
-To idź po walizki. Czekam na ciebie. Byle krótko!
-Czyli, że już nadszedł czas?-zapytałam cicho 
-Nie wiesz przybyłem ci złożyć chwilową wizytę-odparł ironicznie 
-Proszę cię.. Kiedyś taki nie byłeś. Błagam zostaw nas w spokoju. Jest wiele dziewczyn na świecie-powiedziałam cicho. Może o podziała? Nie to naiwna myśl..
-Sama się w to wplątałaś. Nie chcę innej. Chcę ciebie! A kiedy ja czegoś chcę to to dostaję!-wstał i pocałował mnie nachalnie. Nie odpowiedziałam mu tym samym. Szybko się od niego oderwałam. Zebrało mi się na wymioty. Obrzydliwe! Uderzył mnie w twarz. Policzek zapiekł mnie mocno. Syknęłam
-Może to cię czegoś nauczy. Jazda po walizki! Nie mamy całego dnia!-krzyknął
Pobiegłam znowu na górę. Łzy zaczęły mi cieknąć z oczu. Zostawiłam dożo wskazówek. Oby tylko udało im się je znaleźć. Zapięłam na szyi łańcuszek od Harry'ego i schowałam do portfela jego zdjęcie. Nasze wspólne wsunęłam do torebki. Zaś fotografię przedstawiającą całą naszą paczkę przyjaciół schowałam do kieszeni. Wyciągnęłam długopis. 
Ja Ciebie też kocham..Pamiętaj o tym :*

Napisałam na karteczce od Hazzy. Wzięłam torebkę i ruszyłam po walizki. Widząc suknię całkiem się rozkleiłam. Wzięłam walizki i jakoś zniosłam je po schodach. Wyszłam z domu. Co  dziwne Josha przy samochodzie nie było. Po chwili przybiegł skądś zdyszany. 
-Mieliśmy mały problem mała, ale już go rozwiązałem-uśmiechnął się szyderczo. Zauważyłam ślady krwi na jego spodniach. Nagle zebrało mi się na wymioty. Jak dobrze, że Harry jest na zakupach! Josh zapakował wszystkie walizki do swojego samochodu. Zapatrzyłam się na mój i Harry'ego dom. 
--Wsiadaj suko! Nie mamy czasu!-powiedział szorstko. Z oczu znowu poleciały mi łzy. Niechętnie wsiadłam do auta. Przez szybę po raz ostatni popatrzyłam nasz dom. Miejsce, w którym spędziłam najlepsze momenty mojego życia. 
-Zapomnisz o nim! Będziemy razem zawsze. Chcesz tego czy nie! Pamiętaj żebyś uważała. Jeden zły ruch a on zginie. Zobaczysz zapomnisz o nim , waszym wspólnym domie i czasie..-powiedział śmiejąc się
Zapomnieć?  O Harrym? O miejscu, w którym zostawiam na zawsze drugą część mnie? Tak zostawiam jego... Dotykam lekko wisiorka z literką H. Nigdy się nie poddam! I przenigdy nie zapomnę!
Żegnaj Harry...
--------------------------
I jak rozdział? Sory wiem, że nie chciałyście porwania, ale cóż.. Taką mam wenę

Aaaaa normalnie genialny nowy teledysk! Taki pozytywnie zakręcony :) Ogłaszam go moim ulubionym teledyskiem!


Dlaczego Harry musi być taki śliczny?! *.*

Ja tak reaguję na ,,Ona tańczy dla mnie"  :D :

A wy? :D

Dobra papa :** I pozdrowionka dla siostrzyczek!




sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział 29 cz. 2

---Sydney---
Wróciłam do domu, a detektywi kontynuowali obserwację Soph. Niestety po moim powrocie jeszcze jej nie było w domu. Niall przeprowadził się do mnie. A po tygodniu przyszedł Harry i oznajmił, że się oświadczyli. Świetnie, że mnie o tym poinformowali.
-Co prawda przez kilka dni nie było mnie w domu- zwierzałam się Marthcie następnego dnia, siedząc z nią w samochodzie i czekając aż Sophie wyjdzie ze swojego domu. Mimo różnicy wieku bardzo się zaprzyjaźniłyśmy- ale czy to moja wina? Umierałam! Walczyłam o życie podczas, gdy oni wspaniale się bawili!
-Spokojnie, Sid- Martha się uśmiechnęła.- Czy któreś wie, co się wtedy z tobą działo?
Spuściłam głowę i namacałam palcami bliznę nad żebrami- miejsce, w które zostałam postrzelona. Przecząco pokręciłam głową.
-Właśnie- kontynuowała.- Z tego, co wiem Niall wie, że zostałaś porwana i tylko on. A nawet jemu nie powiedziałaś, że omal nie zginęłaś.
-Po co go denerwować?- zadałam retoryczne pytanie.- Niech żyje w nieświadomości.
-Okay, Sid, ale nie możesz oczekiwać od niego wielkiego współczucia czy zainteresowania. A twoja przyjaciółka i jej narzeczony? Mówiłaś im o porwaniu?-wywróciłam oczami.- Sid?
-Nie, nie mówiłam- mruknęłam.- Ale co mam powiedzieć? O, cześć, Soph. Miło cię widzieć. Wiesz, że wtedy, kiedy nie było mnie w domu zostałam niemal śmiertelnie postrzelona, a potem porwana? Przepraszam, ale przypadkiem zapomniałam o takim szczególiku.
Moja towarzyszka się roześmiała.
-Możesz mówić jeszcze szybciej, a na pewno nie zrozumie, o co chodzi.
-Hehehe- mruknęłam.- Patrz, Soph idzie.
Naprawdę Sophie wraz z Harrym właśnie wychodzili z domu. Czułam się okropnie podglądając moją przyjaciółkę, ale wiedziałam, że to dla jej dobra. Wyjrzałam zza Marthy, chcąc mieć lepszy widok.
-Sydney, nachyl się!- syknęła pani detektyw. Spojrzałam na nią pytająco.- Ona cię zauważy. Dopóki nie założysz peruki i maski masz się jej nie pokazywać.
Skuliłam się na siedzeniu, klnąc pod nosem. Ja też chcę na nią popatrzeć!, pomyślałam.
-Wsiada do samochodu z tym... jak mu tam... Harrym!- zakomunikowała Martha.- Jedziemy za nimi.
Kiedy wyjechałyśmy mogłam siedzieć już normalnie. Wysiedliśmy przed hipermarketem.
-Myślę, że pójdę za nimi sama- oznajmiła Martha.
-Nie sądzę- podeszłam do straganu z różnościami i kupiłam perukę z rudymi, kręconymi włosami. Założyłam ją na głowę- Jak wyglądam?- spytałam. Ponieważ nie schowałam pod nią moich prawdziwych włosów, a te z peruki były krótsze, mogło to dziwnie wyglądać.
-Ciekawie- odparła, hamując śmiech. -Ale żartowałam z  tą peruką. No dobrze... Schowaj pod nią swoje włosy i możemy iść.
Zrobiłam to i weszłyśmy za moimi przyjaciółmi do centrum handlowego. Po drodze natknęłyśmy się na drugiego z detektywów.
-Thomas?- Martha była wcale niemniej zdziwiona ode mnie.- Co ty tu robisz?
-Pewnie to samo, co ty- odpowiedział.- Pracuję.- spojrzał na mnie.- Przedstawisz mi swoją znajomą.
-To ja- powiedziałam, rozbawiona jego pytaniem.- Sydney, znaczy się.
-Ach... Nie poznałem cię.
-To mój kamuflaż- uśmiechnęłam się do niego.- Powiedziałeś, że pracujesz. A czy nie powinieneś szukać jakichś wskazówek?
-A myślisz, że co robię? Właśnie szukałem jakiś wskazówek, kiedy zobaczyłem jakiegoś mężczyznę szperającego w domu twoich przyjaciół.
-ON jest TUTAJ?!- krzyknęłam.
-Sid- szepnęła Martha.- Ciszej. Wracajmy do pracy, bo jeśli ich obydwoje spuścimy z oczu, to może się źle skończyć.
-Czy kto tu jest?- Thom mnie nie zrozumiał.
-Josh.
Mężczyzna pokręcił głową.
-Nie, na pewno to nie on. Ale postanowiłem nie spuszczać go z oczu.
Poszliśmy za nimi. Obserwowaliśmy całą trójkę. Widzieliśmy, że ,,nieznajomy" wciąż trzyma się z dala od nich. Czyżby czekał, aż Harry się odsunie? Ona chyba go widziała, bo trzymała się bardzo blisko swojego narzeczonego. Niemal cały czas szła wtulona w niego. Ale wtedy zobaczyłam, że mężczyzna lekko kiwnął ręką w jej stronę, a ona skinęła głową na znak, że zrozumiała. Powiedziała coś do Harry'ego, a on skinął  głową i sam wszedł do jednego z butików. Sophie zaś poszła w stronę swojego dziwnie się zachowującego mężczyzny.
-Zróbmy coś- powiedziałam do Marthy. -Ona nie może do niego pójść.
Moja towarzyszka uniosła rękę, uciszając mnie.
-Poczekajmy, zobaczymy, co się stanie.
-A co, jeśli on jej coś zrobi?!
-W galerii przy mnóstwie ludzi? Wątpię. A Thomas ubezpiecza ją z drugiej strony, więc kim on by nie był nie wyprowadzi jej na zewnątrz.
Niestety poszli do dużej łazienki, która nie była zbyt oblegana przez ludzi, więc nie mogłyśmy wtopić się w tłum. Thomas został przed drzwiami łazienki (było nią duże pomieszczenie, w którym znajdowały się sedesy w osobnych kabinach i umywalki na widoku), a my szybko wśliznęłyśmy się do jednej z kabin. Ponieważ mówili przyciszonymi głosami, Martha wyjęła mikrofon. Ustawiła go tak, byśmy ich słyszały, a żeby oni się nie zorientowali. Dała mi jedną ze słuchawek. Wyglądałam przez dziurkę w nieco styranych drzwiach
-Czego chcesz, Peet?- spytała Sophie takim drżącym głosem, iż pomyślałam, że się zaraz rozpłacze.
-Tak mnie witasz, kochana?- spytał ,,nieznajomy". Przemawiał z nutą słowiańskiego akcentu w głosie.- Po prostu mam dla ciebie kilka wskazówek od NIEGO. Ale najpierw może opowiesz mi, co u ciebie?
Wywnioskowałam z tego, że ona dobrze go zna, a tak samo musi znać tego, o kim rozmawiali.
-  To jest zbędne. Mów, co chciałeś, bo Harry zaraz zacznie mnie szukać. Powiedziałam mu, że idę do łazienki i zaraz wrócę.
-Harry to, Harry tamto- prychnął.- Dobrze więc. To co ja chciałem... A tak! Mój kochany przyjaciel  kazał ci przekazać, że daje Ci jeszcze kilka dni, a odezwie się, gdy wszystko będzie już gotowe i wtedy po ciebie przyjedzie. 
Po tych słowach wyszedł z łazienki trzaskając drzwiami. Sophie kucnęła w rogu pomieszczenia i zaczęła cichutko szlochać. Chciałam do niej wyjść, ale Martha złapała mnie za ramię i pokręciła głową.
-Nie możemy się jej pokazać- wyszeptała wprost do mojego ucha, żeby było jak najmniejsze prawdopodobieństwo, że Sophie usłyszy cokolwiek.- Jeśli nas zobaczy będzie na tyle ostrożna, że już nic się nie dowiemy. A poza tym ja byłabym u niej spalona. Jeśli mnie pozna nie będę mogła już jej śledzić- Po tych słowach zmieniła temat.- Rozumiesz coś z tego?
Najpierw nie zrozumiałam, o co jej chodzi. Dopiero potem zrozumiałam. Czy wiem o czym rozmawiali Sophie i Josh. Przecząco pokręciłam głową.
-Oni mówili jakimś szyfrem, czy co?- mruknęłam do ucha Marthy.- Znam wszystkich znajomych Sophie, ale jego widzę pierwszy raz w życiu. I jeszcze wyskakują z takimi tekstami. Brzmiało to tak, jakby... sama nie wiem...- chociaż wciąż szeptałam, zaczęłam mówić podniesionym głosem. Martha przyłożyła mi rękę do ust i konspiracyjnie uniosła brew. Po chwili zabrała dłoń.- To kiedy możemy stąd wyjść?
-Najpierw musi to zrobić twoja przyjaciółka, chociaż... Mam pomysł. Dałabyś radę wyjść stąd szybko i, co najważniejsze, bez zawahania? Nie wolno ci się zatrzymać ani, co ważniejsze, obejrzeć za siebie.
-Myślę, że tak. A co potem?
-Dołączysz do Thomasa, tam zdejmiesz perukę i wrócisz bez niej jako Sid. Udasz, że jesteś zaskoczona na widok Sophie i postarasz się ją o wszystko wypytać. Zobaczymy jak ci pójdzie.
Nie miałam ochoty odpowiadać. Po prostu wyszłam z kabiny. Ciężko było nawet nie spojrzeć na szlochającą przyjaciółkę, ale się udało. Zaraz wróciłam bez peruki.
-Sophie, co się stało?!- podbiegłam do przyjaciółki i kucnęłam obok niej.
-N... Nic- wyjąkała.
-No przecież widzę. Mi możesz powiedzieć. 
Zastanowiła się chwilę, przetarła oczy, po czym powiedziała:
-Upadłam i się uderzyłam o umywalkę... Nic mi nie jest, ale postaram się wstać.
-Harry'emu też masz zamiar przedstawić taką wersję?- spytałam.
-O czym ty mówisz?
-Jesteś absolutnie pewna, że twoje łzy nie mają najmniejszego związku z tym mężczyzną, z którym przed chwilą rozmawiałaś?
-Skąd go znasz?- spytała, a ja zorientowałam się, co właśnie zrobiłam.
-Widziałam was razem na zewnątrz- odparłam, wybierając najprostszą wersję.- Chciałam do was podejść, ale zniknęliście mi z oczu. Gdy zobaczyłam jak tamten wychodzi z łazienki, po prostu tu przyszłam i zastałam cię w takim stanie.
Sophie odepchnęła mnie od siebie.
-Daj mi spokój, Sydney- rzadko używała mojego pełnego imienia, a najczęściej robiła to, gdy nieźle zaszłam jej za skórę.- To moja sprawa, co robię i z kim. Nie mogę ci powiedzieć prawdy, bo to naprawdę niebezpieczne dla ciebie. Chodź do Harry'ego i wracajmy do domu.
Pomagając jej wstać spojrzałam w stronę Marthy i zobaczyłam, że ona kiwa głową. Czyli mam zostawić detektywów i wrócić z przyjaciółmi. Dobrze... Ale żebym tego nie żałowała. Szczególnie tego, że darowałam Sophie dalszego przesłuchania...
--------------------------
Kolejny nudny rozdział. Może nie byłby taki zły, gdybym tak nie przynudzała. Ale nie musi być aż tak dobry. Jest tylko wstępem do rozdziału Sophie.N. (:
Wybaczcie, że nie pojawił się zgodnie z planem, ale jakiś debil (czyt. dyrektor) kazał nam odrabiać tamte dni. Phi! Czy to nasza wina? Ja już byłam pod szkołą, kiedy się dowiedziałam, że nie ma lekcji. A nie mogłam dziś nie przyjść, bo mieliśmy test w WOS-u (zaważający na ocenie na półrocze), który albo się napisało, albo z miejsca pała.