piątek, 9 listopada 2012

Rozdział 22 cz. 2

---Sydney---
Po powrocie z centrum handlowego od razu poszłyśmy spać. Nie miałam siły na nic więcej. Ległam na łóżku w ubraniu. Jutro rano wezmę prysznic, pomyślałam.

*          *          *

Nazajutrz obudziłam się o 7.00. Normalnie powinnam być w szkole, czy raczej na wykładach, ale dzięki moim kochanym rodzicom i ich pomysłom jest już za późno, żebym mogła dostać się na jakąkolwiek uczelnię. A może i dobrze... Rok dodatkowych wakacji mi nie zaszkodzi.
Wstałam niechętnie z łóżka. Sophie chyba jeszcze spała. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się w strój jeździecki (zakładając też jego nowe elementy) i wybiegłam z domu. W drzwiach spotkałam się z Harrym. Co on tu robi tak wcześnie rano?
-Może się do nas przeprowadzisz spytałam?- rzuciłam żartobliwie.
Spojrzał na mnie z aprobatą.
-A mogę?
Roześmiałam się.
-Soph jest na górze- oznajmiłam- ale chyba jeszcze śpi.
Pobiegłam do stajni. Dałam wszystkim koniom śniadanie. Zajęło mi to trochę czasu. Sam Marchewka zjadł więcej niż wszystkie pozostałe konie razem wzięte. Westchnęłam cicho. Po raz pierwszy od dawna poczułam coś, co bardzo lubiłam. Uczucie niezależności, beztroski. Wreszcie nie musiałam się niczego bać. Może Sophie jeszcze nie odzyskała w pełni pamięci, ale wreszcie jesteśmy bezpieczne i mamy święty spokój.
Osiodłałam szybko Vervadę, ze zręcznością zaskakującą jak na to, że tak dawno nie jeździłam konno. Zastanawiałam się przez chwilę, czy mogę tych wariatów zostawić samych razem, a rozważając wszystkie ,,przeciw" zorientowałam się, że śmieję się głośno.
-Dobra, Ver - oznajmiłam.- Jedziemy. Wyjechałam galopem z posesji, zostawiając za sobą otwartą furtkę. Zadzwonił mój telefon gdzieś w kieszeni bryczesów. Zawsze wiedziałam, że jestem wszechstronnie uzdolniona, ale tego nikt w historii jeździectwa nigdy nie widział. Najnormalniej w świecie w pełnym galopie wyjęłam telefon z kieszeni i, jedną ręką trzymając wodzę, wolną ręką odebrałam, przykładając go sobie do ucha. Dzwonił Niall.
-Jak miło, że sobie o mnie przypomniałeś- powiedziałam zamiast tradycyjnego ,,halo".
~Też mogłaś zadzwonić- stwierdził chłopak. 
-Racja... Ale to niczego nie zmienia. Po co dzwonisz?
~Mogłabyś się dziś ze mną spotkać? Mam dla ciebie niespodziankę w ramach zadośćuczynienia.
-Jasne. Teraz jadę coś załatwić, ale będę wolna powiedzmy... za dwie godziny.
~Okay, czekam.

*          *          *

Oczywiście musiałam pojechać i zapisać się na zawody. A poza tym teraz starałam się korzystać z każdej okazji, żeby tylko pobyć samej. Dziwne... Wcześniej dałabym wszystko, by móc być z przyjaciółmi, teraz od nich uciekam. Cóż, wszystko wróciło do porządku dziennego. Ale od czasu do czasu każdy potrzebuje pobyć sam... No może bez ludzi, bo towarzystwo zwierząt mi nigdy nie przeszkadza.
-No dalej!- mruknęłam, gdy Vervada znów (już setny raz dzisiaj) zwolniła z galopa do kłusa.- Widzę, że Sophie pozwoliła ci się rozleniwić. Naprzód!- zachęciłam ją do szybszego biegu.
Im szybciej załatwimy tą sprawę, tym szybciej znów się zobaczę z Niallem, więc nie zamierzałam się godzić na takie zwalnianie. A poza tym na zawodach to jest niedopuszczalne. Muszę ją przed nimi rozruszać.
Przez całą drogę nie mogłam zapomnieć o Niallu. Co on dla mnie ma? Czy to mi się spodoba? Znałam dziewczynę, której chłopak pod pretekstem niespodzianki kazał się z nią spotkać, a na miejscu spotkania zobaczyła go, całującego się z inną. Super oryginalny sposób zerwania... Nie, Niall by czegoś takiego nie zrobił, ale zaraz umrę z ciekawości.
Najszybciej jak się dało zapisałam się na zawody, po czym pełnym galopem pojechałam w stronę willi 1D.
---Niall---
---willa 1D---
Odłożyłem komórkę na stół. To nawet dobrze, że nie może przyjechać od razu, pomyślałem. Spodziewałem się tego, więc zadzwoniłem wcześniej, ale jeszcze nie byłem gotowy. No dobra... nawet jeszcze nie zacząłem się szykować. Na razie wszystko było tylko planem. Najpierw muszę się pozbyć z domu chłopaków. Harry poszedł do Sophie, pewnie nie wróci do wieczora... o ile w ogóle ma zamiar wrócić na noc. Zostało mi jeszcze tylko trzech.
Kiedy wszedłem do salonu właśnie wszyscy oglądali w telewizji powtórkę z naszego ostatniego występu. Stanąłem pośrodku między nimi a 52'' plazmą, starając się zasłonić jak największą część ekranu.
-Nie prześwitujesz- warknął Liam, który zrobił się bardzo wredny po tym, jak Soph go odrzuciła.
-Dobra wiadomość- oznajmiłem.- Właśnie wygraliście trzy bilety na mecz w nogę.
-Żartujesz sobie?- spytał Zayn.- Po pierwsze żaden z nas nie lubi piłki nożnej, a po drugie jesteśmy teraz zajęci. Idź sam jak chcesz.
-Powiedziałem na mecz? Miałem na myśli film. Tak, to bilety do kina.
-A na jaki film?- spytał Zayn zaciekawiony.
-Na dowolny- powiedziałem wyciągając z kieszeni wcześniej przygotowany banknot 100 funtowy. Podałem go chłopakom.- Potem możecie iść jeszcze na pizze, czy gdzieś.
-Super!- Lou łapczywie złapał pieniądze.
Zayn próbował jeszcze coś mówić, ale niemal na siłę wypchnąłem ich z domu.
Malik i Lou wchodzili do samochodu, kiedy Li zatrzymał się i spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Gdzie jest haczyk?- spytał.- Nie wmówisz mi, że dałeś nam stówkę za nic.
-Powiedzieć ci? Po prostu muszę mieć wolny dom. Bawcie się dobrze i nie próbujcie wracać przed siódmą.
Zamknąłem drzwi nie dając mu okazji do odpowiedzi. 
Teraz kwiaty, świece i kolacja, podliczyłem. Pierwsze dwa natychmiast załatwiłem, a kolację musiałem jeszcze zrobić. Jakie menu? Wziąłem do ręki książkę kucharską. Hmm... Krewetki po malajsku będą świetne. Wziąłem się do roboty.
---Sydney---
Jechałam kłusem na Vervie obok drogi prowadzącej z willi One Direction. Wydawało mi się, że w dali widzę porsche Louisa. Nie wydawało mi się. W aucie siedziało 3-ech chłopaków. Zayn pomachał do mnie. Lou, siedzący za kółkiem, po czym dostał ochrzan od pozostałych chłopaków, gdy rozpraszając się, samochód przejechał zygzakiem po ulicy (na szczęście to jest rzadko uczęszczana droga i nie było tam innych osób) omal mnie nie przejeżdżając. Klacz spłoszyła się. Omal nie spadłam, kiedy podskoczyła w górę i ruszyła z kopyta. Chwilę nie miałam nad nią żadnej kontroli, co wystraszyło mnie nie na  żarty. Nigdy nie poniósł mnie koń, a po Vervie najmniej bym się tego spodziewała. Kiedy poczułam, że klacz się trochę uspokoiła zaryzykowałam zwolnienie. Zareagowała natychmiast. Zadowolona skierowałam ją do domu Nialla. Chłopak wyglądał przez okno chyba od kuchni. Nie wyglądał na zachwyconego moim widokiem. Wręcz przeciwnie. Przyjął minę mówiącą: ,,O nie, i jeszcze ona. Tylko nie w tym momencie. Za co?!"
Jego głowa zniknęła w środku, a po chwili zdalnie sterowana brama rozsunęła się. Wjechałam na podwórko. Podjechałam pod dom, a za mną brama się zamknęła. Zgrabnie zeskoczyłam na ziemię. Z domu wyszedł Niall. Ku mojemu zdziwieniu zamiast zaprosić mnie do środka odciągnął mnie od drzwi.
-Masz zamiar zostawić tak konia?- spytał. Widziałam, że wymyślenie mu takiej głupoty zajęło mu kilka sekund. Przecież wiedział, że tak jej nie zostawię.
-Oczywiście, że nie- odparłam.
Rozsiodłałam klacz. Po zdjęciu z niej ogłowia klepnęłam lekko ją w łopatkę. No leć, malutka. Teren był ogrodzony, więc nie musiałam się o nią martwić. Sprzęt położyłam na trawie, a zdjęcie go z konia zajęło mi najwyżej minutę.
-To...- Nial chwilę pomyślał- poczekaj w ogrodzie.
Prychnęłam głośno, ale nie zaprotestowałam. Minęło z dziesięć minut nim zaprosił mnie wreszcie do środko. Śmierdziało tam trochę spalenizną, ale nie zwracałam na to uwagi.
---Niall---
Wrzuciłem cebulę do rozgrzanego oleju i wziąłem się za sparzanie pomidorów. Jeszcze nie skończyłem, kiedy poczułem zapach, jakby się coś paliło. Spojrzałem na patelnię. Zamiast cebuli było na niej tylko kilka węgielków.
-A niech to!
Spróbowałem od nowa z cebulą, a potem podsmażając wszystkie składniki, nie mieszając ich, poszukałem mleka kokosowego. Kiedy przyszedłem z powrotem do patelni olej na niej zaczął się palić. Spanikowany chlusnąłem na to wodę, a płomień buchnął taki, że omal mnie nie dosięgnął. Wtedy pomniałem sobie, że oleju nie zalewa się wodą. Przykryłem go przykrywką, ale niechcący zahaczyłem o nią ręką i patelnia spadła mi na nogę. 
-O kur*- ugryzłem się w język... dosłownie... przed wypowiedzeniem przekleństwa.
Zrezygnowany zadzwoniłem do pobliskiej restauracji i zacząłem wietrzyć w kuchni. Wtedy zobaczyłem Sid. Otworzyłem bramę, ale musiałem coś zrobić. Kiedy koniem zajęła się w minutę postanowiłem wprost kazać jej poczekać. Wszedłem do środka i przygotowałem stół. Kiedy przyszedł posłaniec (Sydney specjalnie zaprowadziłam za dom) zapłaciłem mu i rozłożyłem obiad na stole. Wtedy zaprosiłem Sid.
---Sydney---
Weszłam do salonu. Stół był ozdobiony kwiatami. Dookoła niego stały świece, tworząc świetny nastrój ze względu na zasłonięte zasłony. Na stole rozłożone zostało mnóstwo jedzenia. Niall włączył nastrojową muzykę z magnetofonu. To było cudowne.
Przez godzinę jedliśmy, rozmawialiśmy i cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Aż w końcu jakoś szczególnie się do siebie zbliżyliśmy... Zaczęliśmy się całować. Tkwiliśmy tak nierozerwalnie przez całe minuty. Przerywaliśmy tylko, żeby zaczerpnąć powietrza, ale nawet wtedy nie rozłączaliśmy się od siebie. W końcu Niall zaczął ściągać ze mnie bluzkę. Pomogłam mu unosząc ręce, po czym uwolniłam go od jego koszulki. Zaczął majstrować przy zapince od stanika, a ja przy jego rozporku. Wtedy przed oczami stanął mi obraz porywacza, a potem Jacka i tego, do czego MOGŁO dojść. Odskoczyłam do tyłu, nim chłopak odpiął stanik. W locie złapałam bluzkę. Najpierw przycisnęłam ją sobie do brzucha, a potem zaczęłam się ubierać.
-Niall... ja...- zaczęłam.- Nie mogę... Nie jestem na to gotowa...
Bałam się, że nie przyjmie odmowy, ale źle go oceniłam. Skinął głową. Rozumiał... Albo przynajmniej chciał zrozumieć. Nie należy do tych facetów, którzy ,,myślą tylko o jednym". Przytulił mnie.
-Spokojnie, Sid. Wszystko jest dobrze. Kocham cię i zawsze będę. Daj mi znak, jak będziesz gotowa. Do tej pory obiecuję, że nie wrócę do tego tematu. W końcu ,,miłość cierpliwa jest".
--------------------------
Wiem, że nie takiego końca oczekiwaliście. W końcu w ankiecie było jasno zapisane... Ale jakbym wszystko robiła zgodnie z ankietą, to w końcu pisałabym bardzo przewidywalnie. A życie jest pełne niespodzianek! xD
Ale się rozpisałam. Ale chciałam już skończyć tą część, bo na następny rozdział mam inny pomysł i nie chciałabym pisać C.D.N. (:
A Niall nie tylko nie umie prowadzić (kasuje wszystkie samochody). Kucharz też z niego okropny. Ale spokojnie... Nie jest taką kompletną ciamajdą. Oprócz tego, że śpiewa... i nieźle całuje XD ma też wiele innych talentów. Nie pisząc więcej powiem tyle: komentujcie, a tą notkę dedykuję (jak zwykle) Marry Styles, zulci112 i GirlLovesOneDirection. Dzięki Wam, kochane. :*

"Miłość to jest takie coś, czego nie ma. To takie coś co sprawia, że nie ma litości... To tak jakby budować dom i palić wszystko wokół... Miłość to jest słuchanie pod drzwiami, czy to jej buty tak skrzypią po schodach, miłość jest wtedy, jak do czterdziestoletniej kobiety wciąż mówisz Moja Maleńka i kiedy patrzysz jak ona je, a sam nie możesz przełknąć... Wtedy, kiedy nie zaśniesz, zanim nie dotkniesz jej brzucha... Wtedy, kiedy stoicie pod drzewem, a ty marzysz, żeby się przewróciło, bo będziesz mógł ją osłonić."
z filmu ,,Sara" 






2 komentarze:

  1. Dzięki za dedykację x D
    No to tak: rozdział super ; ) Najlepsza reakcja Nialla, kiedy Sydney podjechała pod dom. Albo wypadek z patelnią i mieszanka oleju z wodą. Myślałam, że się posikam x D
    Czekam na next i zapraszam do siebie na wczorajszy:
    one-direction-wonderful-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję za dedykację :) świetny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń