~~NASTĘPNEGO DNIA~~
---Niall---
A niech to!, pomyślałem wściekle, widząc, że mój plan nie wypalił. Ta chabeta połknęła pierścionek zaręczynowy z perłą i brylantami, za który dałem 20 tysięcy funtów! Miałem ochotę ją za to wypatroszyć. Sid spojrzała na mnie rozbawiona, gdy za wszelką cenę próbowałem wydostać go z pyska zwierzęcia.
Co za niewypał z tym pomysłem! A mogłem zrobić tak jak Harry. Może goście by nie zjedli pierścionka...
Wróciliśmy do domu, ale ja wciąż byłem zawiedziony. Już moglibyśmy się szykować do ślubu, a teraz muszę od nowa kupować pierścionek zaręczynowy. Nie, chyba zwariowałem. Sid nie powiedziała tak, nawet nie wie, że chcę jej się oświadczyć, a już uważam ją za swoją nieformalną narzeczoną. Ale widziałem, jak na mnie patrzyła. Na pewno nie odmówi.
Pojechałem do najlepszego jubilera w Anglii, który, na moje szczęście, stacjonował w Londynie. Zamówiłem obrączkę. Tym razem postanowiłem kupić trochę skromniejszy pierścionek z jednym większym brylantem zamiast kilku małych i bez perły.
-Ma być z białego złota-złożyłem zamówienie.- Niech nie będzie zbyt ozdobiony. Wystarczy jeden duży brylant po środku. Cena nie gra roli.
-Proszę przyjść po jego odbiór za miesiąc- odparł sympatycznie jubiler.
-Nie mogę tyle czekać!Potrzebuję go na już... Możemy się jakoś dogadać?- spytałem przesuwając plik banknotów po ladzie.
Jubiler podniósł je i przeliczył.
-Jutro będzie gotowy.
Dorzuciłem jeszcze pięć stów.
-Proszę przyjść po jego odbiór za trzy godziny- odparł jubiler z szelmowskim uśmiechem.
Czego nie można załatwić za pieniądze?, pomyślałem retorycznie.
---Sydney---
Już wczoraj jak tylko dotarłam do domu zrobiło mi się przykro, że tak nakrzyczałam na Marthę. Oni starają się jak mogą. Obserwowali Soph przez kilka dni, a tego dnia już całą noc sterczeli pod jej willą. Nic dziwnego, że byli zmęczeni i głodni, a nie ich wina, że Sophie wykradła się tylnym wyjściem, o którego istnieniu oni nie mieli pojęcia. Dziś postanowiłam przeprosić detektywów. Zadzwoniłam do Nialla z prośbą, żeby mnie podwiózł, ale powiedział, że ma dziś do załatwiania dużo spraw. I umówił się ze mną na piętnastą w tym samym miejscu. (Co on znowu kombinuje?) Więc późnym rankiem osiodłałam Vervadę, która już mniej więcej pokonała swój strach przed ludźmi. I pojechałyśmy do biura. Zostawiłam ją pod budynkiem, a sama weszłam na górę (biuro detektywistyczne znajdowało się na pierwszym piętrze dwupiętrowego domku). Zapukałam. Usłyszałam krótkie ,,proszę" (wypowiedziane przez Marthę), więc weszłam.
-Sydney- Martha wstała z fotela na mój widok.
-Ładnie to się tak obijać?- spytałam żartobliwie.- Powinniście teraz szukać Soph.
-Przecież nas zwolniłaś?
-Serio? Nawet nie wiedziałam. A wy odeszliście tak po prostu? Jeszcze wam nie zapłaciłam.
-Nie należało nam się- powiedział Thomas wychodzący z drugiego pokoju.- Miałaś rację, zawaliliśmy sprawę.
-Nie- pokręciłam głową.- Po prostu trochę mnie poniosło... Nie mogę cofnąć wykrzyczanych wtedy słów, ale chciałam chociaż spróbować to naprawić. Wróćcie do pracy, proszę.
Nastała niezręczna cisza, którą przerwała Martha.
-Z przyjemnością- odparła uśmiechając się do mnie.
---Niall---
Przyjechałem po pierścionek.
-Witam ulubionego klienta- powitał mnie jubiler podając pudełeczko z pierścionkiem.
Otworzyłem je.
Był śliczny. Jeszcze lepszy niż tamten. Niby skromny, ale wspaniały. Uśmiechnąłem się odbierając pudełeczko.
-Jakaś dedykacja?- spytał.
-Słucham?- jego słowa do mnie nie dotarły.
-Czy wyryć coś na pierścionku?
-A tak- próbowałem sobie przypomnieć, jaki napis ułożyłem z róż wczoraj na randce.- Sydney plus Niall równa się forever together- wyrecytowałem
-Może pan przeliterować słowo ,,Sydney"?- spytał wyciągając notatnik i ołówek.
-To jest imię, nie słowo- mruknąłem zirytowany.- Es, igrek, de, en, e, igrek.
-Niall przez dwa ,,l".
-Tak!- już nie wytrzymałem nerwowo- Przecież się panu podpisywałem na zamówieniu! Najlepiej niech pan napiszę inicjałami.
-Równa się przez samo ,,k", czy przez ,,ck"?*
-Niech pan pisze znakiem...- zacisnąłem zęby.
-Forever pisze się przez ,,v" czy ,,w"?
Wyrwałem mu notes i napisałem: S.+N.=FOREVER TOGETHER
Oddałem notes. Zabrał mi pierścionek i poszedł na zaplecze. Na ustach wciąż widniał mu lekki uśmiech. Wyglądał jakby go bawiło, że wyprowadził mnie z równowagi.
Wrócił po pięciu minutach. Sprawdziłem, czy niczego nie poprzestawiał i schowałem pierścionek w pudełeczku do kieszeni. Wyszedłem bez słowa. Za pierścionek zapłaciłem już wcześniej, a jeszcze chwila z tym człowiekiem i poszedłbym siedzieć... za morderstwo. Zostawiłem u niego pół mojego wynagrodzenia za ostatni koncert, a on mi psuje nerwy.
---Sydney---
Wyszłam z detektywami z biura.
-To gdzie teraz idziemy, Sid?- spytała Martha.
-O nie-odparłam.- Idziecie sami. Ja jestem umówiona z Niallem.
-Powodzenia- Martha się uśmiechnęła.
---20 minut później---
Doszłam do tego samego miejsca. Tym razem musiałam iść na piechotę. Niall bardzo mnie prosił, żebym nie brała Vervady ani żadnego innego konia. Ciekawe, czym Meg mu tak zaszła za skórę? Chyba się domyślam, ale... Zobaczymy co on na to. Oduczy się robić takich rzeczy. Powinien być ze mną szczery od początku...
Niall dołączył do mnie chwilę później, ale musiał być tu wcześniej, bo wszystko było przyszykowane. Po obiedzie blondyn klęknął przede mną, wyjmując małe, karmazynowe pudełeczko z kieszeni, otwierając klapkę i ukazując pierścionek.
-Sydney Fox... -zdawał się rozkoszować brzmieniem mojego imienia i nazwiska- czy wyjdziesz za mnie?
-Och, tak!- rzuciłam się mu na szyję.- Potem wyjęłam pierścionek i założyłam go na palec- jest o wiele ładniejszy od tego poprzedniego- wycedziłam. Już nie mogłam wytrzymać. Musiałam mu powiedzieć to, co mi leży na sercu.- O wiele tańszy, ale i tak cudowny.
-Że co?- spojrzał na mnie jakbym powiedziała, że widziałam go jak całował się z moim ojcem.
Wyjęłam z kieszeni złoty krążek ze srebrzystymi dodatkami i podałam mu.
-Skąd go masz?!- Wyglądał, jakby zobaczył ducha.- Kobyła go wydaliła?
-,,Kobyła" go nie połknęła. Mówiłam ci, że jadła trawę. Chyba umiem poznać, co w danej chwili je koń. Później byłam w tym miejscu na przejażdżce. Znalazłam pierścionek i go zabrałam. Musiał wypaść, kiedy Meg się wierciła. Reszty wydarzeń sama się domyśliłam.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś?!
-Czekałam aż ty mi powiesz. Myślisz, że nie przyjęłabym oświadczyn, gdybyś nie miał pierścionka?- zaśmiałam się.- Kocham cię, Niall, i kawałek kamienia tego nie zmieni.
Bałam się, że zaraz zacznie się złościć, ale zamiast tego pocałował mnie. Odwzajemniłam pocałunek. Położyliśmy się na trawie i zaczęliśmy się po niej turlać w plątaninie moich długich włosów. Raz ja byłam na Niallu, raz on na mnie, ale ani na chwilę się od siebie nie oderwaliśmy.
---Trzy godziny później---
Wybrałam w telefonie numer do Marthy.
~Hej, Sid~powiedziała.~ O co chodzi?
-Możemy się spotkać?- spytałam.- Jestem już wolna i chciałabym wam pomóc.
~Pewnie. Przyjedziemy pod twój dom. Poczekaj na nas pod furtką.
-Oczywiście.
Pobiegłam do domu (właśnie wychodziłam z lasu). Słońce już zaszło i z każdą minutą robiło się coraz ciemniej. Stanęłam przed bramą. Ich jeszcze nie było. Przycisnęłam czoło do jednego z prętów i zmrużyłam oczy. Oczami wyobraźni zobaczyłam Sophie.
=Od dziś tu będziemy mieszkać=powiedziałam ja jako siedemnastolatka spoglądając z podziwem na willę.= Jak tu pięknie. Zazdroszczę ci, że tu się wychowywałaś.
=Nie zazdrość, Foxy**=Sophie się roześmiała. Pierwszy raz mnie tak nazwała, ale mi to nie przeszkadzało. Spojrzała zawadiacko na trzymane przez nas wierzchowce- Wintera i Ver= Kto pierwszy na padoku!
Sophie zręcznie wskoczyła na Wina i ruszyła z miejsca galopem. Byłam trochę wolniejsza i ona wygrała wyścig. Podjechałam do niej bliżej i żartobliwie szarpnęłam ją mocno. Myślałam, że po tym spadnie z siodła, ale za mocno się przytrzymała. Oddała mi tym samym. Przepychałyśmy się tak chwilę, aż w końcu zaniepokojone konie ruszyły z miejsca galopem, a my nie byłyśmy na to przygotowane i w tej samej chwili spadłyśmy z nich. Mimo groźnego upadku żadnej z nas nic nie było. Turlałyśmy się po piachu śmiejąc się głośno. Rodzice Soph wyjrzeli z domu wystraszeni, a my nie przerywałyśmy wygłupów.
W głowie rozbrzmiały mi ponadczasowe śmiechy dwóch nastolatek. W tym samym momencie ktoś dotknął mojego ramienia. Odskoczyłam instynktownie wystawiając przed siebie ręce w geście obronnym. Zobaczyłam Thomasa stojącego w miejscu, gdzie ja stałam przed chwilą.
-Wszystko w porządku?- spytał.
-Taak... Wystraszyłeś mnie. Gdzie Martha?
-Musiała coś załatwić. Podrzuciła mnie kawałek stąd, a sama pojechała. My mamy iść do biura po sprzęt, a potem możemy wrócić do domu twojej przyjaciółki. Jej chłopak powiedział, że sam ją znajdzie, ale nie możemy mu na to pozwolić, bo wpakuje się w tarapaty. Dobrze byłoby zamontować kamerki...
-Pewnie... To chodźmy.
---Thomas---
Szliśmy ulicą domków jednorodzinnych. Chociaż nie było tu tłoków, mijaliśmy mnóstwo domów. Stały one po naszej lewej stronie. Po prawej zaś były jedynie gęste zarośla. Szliśmy tak razem i rozmawialiśmy. Sid powiedziała, że ten jej chłopak jej się oświadczył i już niedługo pozostanie panną. Ja zaś opowiedziałem jej o mojej ciężarnej żonie, która została zastrzelona. Za jednym strzałem straciłem i żonę i córeczkę. Wtedy pracowałem jeszcze w policji. Potem postanowiłem zmienić pracę i zostałem detektywem.
Właściwie nie wiem, dlaczego wróciłem do tej branży-mówiłem dalej.- Po prostu nie mogłem iść gdzie indziej. A poza tym już wcześniej przyjaźniłem się z Marthą, która porozmawiała ze swoim szefem, który zaproponował mi pracę, bo właśnie odszedł jej stary partner.
-W życiu robi się wiele dziwnych rzeczy- Sid uśmiechnęła się do mnie.- Tak już jest. Ja dawno temu zapierałam się rękami i nogami, żeby nie wyjeżdżać z USA, a ostatnio byłam gotowa zrobić wszystko, by tam nie wracać.
Szliśmy tak dalej, rozmawiając beztrosko. Nagle wydawało mi się, że na białej bluzce Sid zobaczyłem czerwone światełko podobne do tego z lasera z zapalniczki albo breloczka. Pewnie dzieciaki się bawią, pomyślałem. Ale doświadczenie detektywa nie pozwoliło mi tego ignorować. Szybko rozejrzałem się i dostrzegłem wystającą z liści drzewa lufę pistoletu. Miałem swój pistolet przy sobie, ale zanim bym go wyjął i odbezpieczył mogłoby być już za późno. Zrobiłem jedyną rzecz, która przyszła mi do głowy. Rzuciłem się na Sid, odpychając ją na bok. Nie słyszałem strzału, zamachowiec najpewniej używał tłumika, bo w chwili, gdy zdążyłem odepchnąć dziewczynę, poczułem ukłucie w klatce piersiowej. Sydney pisnęła popchnięta przeze mnie, a ja upadłem na ziemię. Przed oczami zrobiło mi się ciemno, a przez szok pourazowy już nie czułem bólu.
---Sydney---
Krzyknęłam, gdy Thomas z całej siły odepchnął mnie na bok. Co on wyprawia?!, pomyślałam. Ale w tym momencie zobaczyłam go leżącego na ziemi. Krwawił. Ale żył... Przycisnęłam lewą rękę do jego rany, a prawą wyjęłam telefon. W tym momencie zobaczyłam, że ktoś celuje we mnie pistoletem zza liści drzewa. Zamarłam. Nie zamierzałam uciekać. Co ma być, to będzie. Ale w tym momencie lufa pistoletu zniknęła i usłyszałam oddalające się kroki. Zadzwoniłam do Marthy.
-Thomas został postrzelony!- krzyknęłam do słuchawki i się rozpłakałam.
~Sid, o czym ty mówisz?~Martha nie bardzo rozumiała.
-On krwawi, pomocy!
Chyba wtedy Martha zrozumiała, że nie żartuję.
~Gdzie jesteście?
-My... jesteśmy... ehh...- łkałam i nie mogłam wydusić z siebie jasnej odpowiedzi.
~Sid, proszę, uspokój się i mi powiedz.
Dlaczego ona jest taka spokojna?! Wcale mi tym nie pomaga.
-Jesteśmy na drodze między moim domem a waszym biurem...- odetchnęłam głęboko.-Właśnie wychodziliśmy z lasu...
~Już tam jadę, a ty zadzwoń na policję i pogotowie- rozłączyła się.
Już chciałam dzwonić, ale zobaczyłam nadjeżdżającą karetkę i radiowóz policyjny. Ktoś musiał usłyszeć mój krzyk albo zobaczyć jak postrzelili Thomasa i zadzwonili tam, gdzie trzeba. I to pewnie oni wystraszyli zamachowca, tym samym ratując mi życie. Schowałam telefon do kieszeni.
Między palcami wzbierało mi coraz więcej krwi. Myślałam, że zaraz zwymiotuję, ale musiałam wytrzymać... dla niego.
-Sydney- szepnął detektyw.
-Thom! Nic nie mów. Zaraz przybędzie pomoc.
-Nie mam siły... Ja mogę umrzeć, ale ty jesteś młoda i masz dla kogo żyć.
-Nie mów tak, to moja wina!
-Nie... To tak jakbyś obwiniała siebie o to, że jestem detektywem. Takie jest moje ryzyko zawodowe. Ale gdybym miał wybierać, to za ciebie najchętniej oddałbym życie.
-Nie!!!- przycisnęłam mu drugą rękę do rany.
-Powiedz Marthcie, że była moją najlepszą przyjaciółką... obie byłyście..., ale teraz powinna szukać sobie nowego partnera, bo nie może pracować sama.
W tej chwili obok nas zatrzymała się karetka, z której wybiegło kilku ratowników medycznych. Odsunęłam się, pozwalając im działać.
---Thomas---
Nagle przestałem czuć. Nie było już bólu ani strachu. Wydawało mi się, że jestem cały i zdrowy. Wstałem i podszedłem do Sid. Ona jednak nie patrzyła na mnie. Była wpatrzona gdzieś w dal, tam, gdzie przed chwilą leżałem. Odwróciłem głowę i zobaczyłem samego siebie leżącego w kałuży krwi.
-Nie umieraj, błagam- szepnęła dziewczyna.
-Jestem tu, Sid- powiedziałem, ale ona nie zwróciła na mnie uwagi.
Ratownik spojrzał na Sydney z przygnębiającą miną. Wyglądał jakby chciał przeprosić za to, co ona zaraz usłyszy.
-Przykro mi- szepnął.
Sid pokręciła głową z rezygnacją. Otworzyła usta, ale zamiast słów wyrwał się tylko szloch. Kucnęła i ukryła oczy w dłoniach, brudząc twarz moją krwią wymieszaną z jej łzami. Pogładziłem ją po policzku. Opuściła ręce, a jedną dłoń przyłożyła do tego miejsca. Spojrzała prosto na mnie, a potem odwróciła głowę. Nie widziała mnie i nie słyszała, ale musiała coś poczuć.
-Żegnaj, Sydney Fox- powiedziałem.
Nie mogłem ukryć, że bardzo polubiłem tę małolatę i chętnie bym tu został chociażby dla niej. Ale wtedy oślepiło mnie jasne światło. A zwrot ,,nie idź w stronę światła" dotyczy tylko żywych. Dla zmarłych to jest wręcz konieczność. Na tle światła zobaczyłem... moją żonę?
-Julie?-spytałem.
-Nie powiem, że miło cię widzieć- odparła- bo chciałam, byś żył jeszcze dziesiątki lat, ale czekałam na ciebie. Teraz możesz iść ze mną.
Zobaczyłem nadjeżdżający samochód Marthy. Wiedziałem, że teraz ona zajmie się Sid, więc mogę odejść. Postąpiłem krok do przodu, po czym spojrzałem na Sydney.
-Do zobaczenia za sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat- powiedziałem, po czym wszedłem w światło.
---Sydney---
-Nie umieraj, błagam- szepnęłam.
Już po minie lekarza zrozumiałam, że stało się coś złego. Ale miałam nadzieję, że go uratują. Jednak nie... Umarł! Miałam ochotę wykrzyczeć co mi leży na sercu, ale zamiast tego upadłam na kolana i się rozpłakałam. Po chwili wydawało mi się, że coś poczułam... Ciepły wiatr owiał mi policzek. Zdawało mi się, że czułam jego obecność. Rozejrzałam się, ale nie zauważyłam nic specjalnego.
Wtedy nadjechała Martha. Podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem.
-Umarł...- wyjąkałam.- On... nie żyje...
-Wiem- powiedziała.- Żałuję, że musiałaś go widzieć w takim stanie- delikatnie postawiła mnie na nogi.- Chodź, odprowadzę cię do domu.
Starała się nie patrzeć na mnie i udawać silną, ale i tak zobaczyłam łzy spływające jej po policzkach...
*równa się po angielsku to peck (czyt. pek)
**tu: lisiczka (przezwisko Sid)
--------------------------------------------
A więc, jak widzicie, Meg nie zjadła pierścionka zaręczynowego, lecz trawkę (bez skojarzeń xD). Nawet trochę długi wyszedł mi ten rozdział. Mam nadzieję, że może być. ;) Dopiero ze dwa dni temu stwierdziłam, że już w tym rozdziale uśmiercę Thomasa, bo wcześniej miał zginąć w rozdziale 32. A jeszcze wcześniej w ogóle nie zamierzałam się go pozbywać. To Soph wpadła na pomysł zabicia jednego z detektywów. Mi się to spodobało i stwierdziłam, że moja opowieść mniej ucierpi bez Thoma (Martha jeszcze mi się przyda). (:
Kolejny pomysł zaczerpnięty z seriali. Imię i nazwisko Sid wzięłam z ,,Łowców skarbów", a pomysł na śmierć Thomasa (samo to, co może dziać się z nim po śmierci) z ,,Zaklinaczki duchów" (to leci od poniedziałku do soboty o 18.05 na TVN 7). Co ja bym zrobiła bez telewizji? :D
No to tyle. Pa (: